Obudziłam się, kiedy słońce było wysoko na niebie. Wróć, ktoś mnie obudził, kiedy słońce było wysoko na niebie. Delikatne pocałunki składanie na moim kartu, były takie przyjemne.
- Chcę jeszcze spać... - Powiedziałam, bo na prawdę brakowało mi snu. Ostatnio ciągle żyłam w stresie i pragnęłam odpocząć.
- Kotku, zrobiłem ci śniadanie. Wstawaj. - Brutalnie ściągnął ze mnie kołdrę, a ja leniwie otworzyłam oczy. Jednak na widok Cheza, który był już ogarnięty i bardzo wesoło uśmiechnięty, postanowiłam wstać.
- Dzień dobry. - Przywitałam się, przeciągając się na łóżku.
- Witam. - Pocałował mnie w usta, ale tę chwilę przerwał płacz dziecka. Automatycznie się zaczęłam podnosić, ale Chester kazał mi zostać i sam poszedł do Jacka. Na szafce nocnej zobaczyłam tacę ze śniadaniem. Hmm, śniadanie do łóżka? Mogę mieć to codziennie.
Wzięłam tacę i zaczęłam konsumować posiłek. Chez jest mistrzem jajecznicy i grzanek. Zauroczył mnie takim śniadaniem.
Drzwi się otworzyły, a w nich zobaczyłam moich mężczyzn.
- Zobacz, mama się obudziła. Chcesz się z nią przywitać? - Ujął jego malutką rączkę i mi ją pomachał, następnie podszedł do mnie i położył naszego syna obok mnie. Sam położył się obok. Odstawiłam tacę i przekręciłam się bokiem do mojego przybranego syna. Jaka szkoda, że w jego żyłach nie płynie moja krew. Jednak i tak się cieszę, że mogę go wychowywać.
- Wiesz, tworzymy ładną rodzinę. - Powiedział i pocałował mnie w usta.
- Nie przy dziecku. - Zganiłam go, a później się zaśmiałam.
- Niech wie, że kocham cię i nie mam zamiaru się z tym kryć. - Pocałowałam małą istotkę w czoło, a on zaczął wesoło się uśmiechać i machać nóżkami. Był taki malutki, ale taki kochany. Idzie się rozmarzyć, mając takich mężczyzn przy sobie.
- Chez, nakarmiłeś malutkiego?
- Oczywiście, nawet go przebrałem. - Powiedział z uśmiechem.
- Nigdy nie szykowałeś mu jedzenia.
- Widziałem jak ty to robisz i się nauczyłem. Muszę odciążyć cię od tych domowych zajęć. Przez cały mój urlop chcę byś to ty odpoczęła.
- Wiesz, że opieka takim małym szkrabem to sama przyjemność. Kocham to robić.
- Wiem, ale i tak chcę ci pomóc. Dziś chciał wpaść Mike z Anną, chyba ci to nie przeszkadza?
- Nie. Dawno nie widziałam się z Linkinami i ich dziewczynami. Może przyszliby wszyscy?
- Obiecałem spędzić ten dzień z tobą.
- Obiecałeś, że spędzimy go razem, co nie oznacza, że nie będziemy mogli porozmawiać z resztą. Masz się oderwać od pracy, więc ani jednego tematu o niej.
- Tak jest, księżniczko.
- Tylko nie księżniczko, książę. - Pocałowałam go w policzek, a później zeszłam z łóżka.
- Idę się ogarnąć, a później pójdziemy na spacer i zakupy. Trzeba zaopatrzyć lodówkę. Zadzwoń do chłopaków i powiedz, że robimy grilla. - Rzekłam wychodząc. W łazience uwinęłam się bardzo szybko. Ubrałam się w brązową koszulkę, jasne jansy oraz sandałki. Włosy, które znów miały swój pierwotny kolor, związałam w koka. Nie robiłam makijażu, bo ostatnio nie lubiłam go robić. Spojrzałam w lustro. Zobaczyłam całkiem inną dziewczynę, niż tę z przed roku. Teraz miałam całkiem inny styl, chociaż nadal lubiłam czarne ubrania, ale już ich nie zakładałam tak często. Zmieniłam się, a podobno nigdy miałam tego nie robić. Wyszłam z łazienki i udałam się do salonu, skąd dochodziły śmiechy.
- Tylko nie mów mamie, że nie umiem cię ubrać. - Stanęłam przy framudze i patrzyłam na poczynania Cheza. Hamowałam śmiech, aby nie zdradzić swojej obecności.
- Jack, nie wierć się, bo nie mogę założyć ci spodni. - Prosił błagalnie, a dziecko wierciło się jeszcze intensywniej. Postanowiłam wkroczyć.
- Jack, na pewno mi nie powie, że jego ojciec nie umie go ubrać. Ja też przemilczę tę sprawę. Zaśmiałam się na widok jego miny. Podeszłam do nich i zajmując synka, aby się nie wiercił, założyłam mu spodenki, a później malutką koszulkę.
- Dlaczego mi to nie wychodziło?
- Wiesz, na początku też miałam z tym problemy.
- Serio?
- Nie. Chciałam cię tylko pocieszyć. - Zaśmiałam się. Wzięłam z koszyka z zabawkami ulubioną zabawkę Jacka i mu ją podałam. - Kochanie, weź wyprowadź wózek na dwór, a ja za chwilę do ciebie dołączę.
Chez wyszedł z wózkiem, a ja zabrałam wszystkie potrzebne rzeczy oraz swoją listonoszkę. Standardowo zabrałam czarne okulary, aby utrzymywać te pozory zwyczajności. Przez ten rok, który spotykam się z Chesterem byliśmy tylko trzy razy w prasie. Pierwszy raz poszła fama, że jestem jego siostrą, drugim razem Chez otwarcie powiedział, że jestem jego narzeczoną, a trzeci raz kiedy byłam na spacerze z Jackiem, Chesterem i Mikiem. Bardzo nie lubię być w gazetach, które piszą to, co przyjdzie im na język. Irytujące.
Sprawdziłam, czy mam wszystko, a później zamknęłam dom. Położyłam naszego syna do wózka, ruszyliśmy do pobliskiego sklepu.
- Moja mama zaproponowała, że chętnie wzięłaby naszego synka na weekend do siebie.
- Kusząca propozycja. Cała sobota i niedziela tylko dla nas?
- Tak. Moglibyśmy zaszaleć, ale nie wiem, czy potrafię bawić się tak jak kiedyś. Teraz jestem ta dorosła. - Zaśmiałam się. Chester prowadził wózek i jednocześnie obejmował mnie ramieniem.
- Na pewno będziesz potrafiła to zrobić. Jesteś przecież niezastąpiona.
- Tak. Chez, mam do ciebie pytanie.
- Śmiało.
- Ostatnio z Anną rozmawiałyśmy o naszym ślubie. Powiedziała, że nasz ślub powinien być wydarzeniem roku, a ty jak uważasz?
- Myślę, że nie ważne jest czy będzie ono huczne, czy kameralne, ważne, że najważniejszą rolę odegramy my. Ja jednak wolałbym coś spokojnego.
- Myślę, że będzie wspaniale.
- Zaczęłaś o tym myśleć, prawda?
- Tak. W końcu jestem dziewczyną. Do nas należy fantazjowanie o wymarzonym ślubie oraz księciu na białym koniu.
- Jakaś przybliżona data?
- Miesiąc musi być ciepły. Stawiałabym na sierpień, ewentualnie początek września,
- Wolałbym lipiec, bo cały sierpień spędzilibyśmy na miesiącu miodowym.
- Co jest nie możliwe, bo nie mamy z kim zostawić Jacka, a małe dzieci źle znoszą długotrwałe wycieczki.
- Mike byłby świetną opiekunką.
- Anna nie byłaby zadowolona, gdyby musiała opiekować się naszym dzieckiem, kiedy my będziemy szaleć. Postanowione. Ślub w lipcu, a miesiąc miodowy trwa ewentualnie tydzień.
- Ej, to nie będzie miesiąc.
- Odbijemy to sobie w przyszłości.
- Dobrze, ale w ten weekend szalejemy. Robimy wypad po za miasto i wracamy w poniedziałek rano.
- Wracamy w niedziele wieczorem. Kotku, ja chodzę do szkoły, a mam do zaliczenia ostatnie egzaminy z chemii oraz angielskiego.
- Dobrze, wrócimy w niedzielę. Nie uważasz, że stałem się uległy?
- Troszeczkę, ale tworzymy kompromisy, więc nie działasz pod moje dyktando.
Cmoknęliśmy się przelotnie, a później weszliśmy na zakupy do marketu.
- Przyjdą wszyscy? - Zapytałam, kiedy byłam przy stoisku z mięsem. Przy Chesterze, zaczęłam odstępować od swoich warzyw i czasami jadłam mięso. Co ten człowiek ze mną zrobił?
- Tak, Mike prawdopodobnie przyprowadzi jeszcze Jasona, swojego brata.
- To on ma brata? - Byłam tym bardzo, ale to bardzo zaszokowana. Nigdy o nim mi nie wspominał.
- Dziwne. Dziś będziesz miała okazję go poznać. - Chez do wózka wpakował alkohol, który znając chłopaków zniknie w mgnieniu oka i zabraknie.
- Dla pań weź wino.
- Dla ciebie coś specjalnego?
- Nie piję. Muszę zająć się dzieckiem, a później wami. Nie gniewaj się, ale wy i alkohol to mieszanka wybuchowa. Robicie dziwne rzeczy, a później i tak nie pamiętacie.
- Dziś będziesz tą poważną?
- Zawsze nią jestem. - Kiedy mięliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy, ruszyliśmy do domu. Chezy był obładowany siatkami, z czego cholernie chciało mi się śmiać. Jednak nie chciałam zaczynać kolejnej sprzeczki.
- Dziękuję Bogu, że nie szliśmy do tego drugiego sklepu. - Powiedział Chester odstawiając wszystko na wyspę kuchenną. - Ręce mnie bolą, zaczynają robić mi się odciski.
- Nalej ciepłej wody do miski, wlej olejek z aloesu i mocz dłonie. Gwarantuje, że nie będzie śladu po tak ciężkiej pracy. - Wyjęłam Jacka z wózka i zaczęłam go kołysać. Narzeczony zniknął mi z pola widzenia, co oznacza, że poszedł moczyć dłonie.
- Jaki ten twój tatuś delikatny. - Uśmiechnęłam się do syna. - Gdyby moja babcia tu była, zapewne pompowałby za takie narzekanie. Dorosły facet, a jak dziecko. - Mówiłam do Jacka, który śmiał się na moje słowa, tak jakby rozumiał co to znaczy.
- Słyszałem! - Krzyknął Chez, który wychodził właśnie z łazienki. - Miałaś rację, zniknęło.
- Babcine sposoby rządzą. Pobawisz się z Jackiem, a ja zajmę się przygotowywaniem posiłków?
- Okej. Chodź do taty. - Wyciągnął ramiona, a ja podałam mu naszego szkraba. Zabrałam się za robienie marynaty oraz pieczenie ciasteczek, które uwielbia Joe. Lubiłam gotować, a jeszcze bardziej lubiłam eksperymentować. Włożyłam alkohol do lodówki i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ponad połowa lodówki jest zapakowane alkoholem. Będzie gruba impreza. Nucąc jakieś melodie, które przypadkowo usłyszałam w jakimś komercyjnym radiu. Na początku zrobiłam sałatkę, później upiekłam ciasteczka, a na końcu wyjęłam mięso z marynaty, bo dostatecznie przeszło smakami. Usłyszałam dzwonek do drzwi, a wtedy spojrzałam, którą już mamy godzinę. Za piętnaście minut osiemnasta.
- Cholera, straciłam poczucie czasu. - Pobiegłam do drzwi, ale Chez mnie ubiegł i je otworzył. Postanowiłam pobiec na górę i się przebrać.
Odpowiednie dobranie ubrań oraz szubie ubranie się, zajęło mi niecałe dziesięć minut. Zbiegłam na dół i przywitałam się z gośćmi, którzy już byli w salonie. Jeszcze brakowało Shinody ze swoją ferajną oraz Joego.
- Kobieto, zmieniłaś mojego kumpla. On woli siedzieć z tobą w domu niż z nami w klubie. - Rzekł Rob a później zaczął się śmiać.
- No wiesz, za jakiś czas czeka to samo i ciebie, więc o czym temat.
- Nie dam się usadzić w domu.
- Ja go nie trzymam. Akceptuję jego pracę i was. Jego wyborem jest spędzanie czasu ze mną i Jackiem, a nie z wami.
- Chez, jak możesz? - Zaczęli się kłócić o tak błahą rzecz, a ja wybuchłam perlistym śmiechem. Dzieciaki.
Znów zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, a w nich ujrzałam mojego przyjaciela sprzed lat.
- Jason?! - Rzuciłam się mu na szyję.
- An, kiedy my się ostatnio widzieliśmy? - Mocno mnie do siebie przytulił.
- Coś około pięciu lat. Spoważniałeś i wyrosłeś.
- Za to ty się nie zmieniłaś. Nadal malutka.
- Pamiętaj, że to ja przecisnęłam się przez to okno, a ty się zawiesiłeś. Bracie, gdzieś ty się podziewał? - Znów się przytuliliśmy, a wszyscy patrzyli na nas. Oczywiście nie wiedzieli o co chodzi.
- Wy się znacie? - Zapytał Mike.
- Tak. Opowiadałem ci o tej niezwykłej trzynastolatce.
- To była Paula?
- Tak.
- Co o mnie naopowiadałeś? - Zapytałam z przestrachem. W przeszłości roiłam bardzo dużo dziwnych rzeczy i była z tego kupa śmiechu.
- Po twojej minie wnioskuję, że to była prawda.
- Dżej, nie żyjesz. - Syknęłam. Po chwili w drzwiach pojawił się Joe.
- Czuję napiętą atmosferę? - Zapytał na wstępie. Mimo wszystko, on to ma wyczucie.
- Ta. Zapraszam do środka. - Wszyscy weszli i zaczęła się rozmowa. Ja odebrałam Jacka od Cheza. Postanowiłam przewinąć małego, a później do nich dołączyć. Całe szczęście, że Chezy wszystko ustawił na stole.
- Pomogę ci. - Zaoferowała Anna.
- Dziękuję. - Poszłyśmy do pokoju Jacka.
- Jak się czujesz? Wyglądasz na zmęczoną.
- Nie jestem zmęczona, może odrobinę. Mimo wszystko z małym dzieckiem jest dużo pracy.
- Jesteś bardzo młoda.
- Bez przesady. Ciągle słyszę to od Chestera, że jestem za młoda jak dla niego, że dziecko to duża odpowiedzialność, że zmarnuje sobie młodość. To mnie wykańcza psychicznie. Przecież miałam wybór, dokonałam takiego i się z tego cieszę. Zrozumcie i mnie.
- Chez ma po części racje, ty też ją masz.
- To nie ja prosiłam o wybaczenie, kiedy mnie okłamał. To on zabiegał o moje względy, to on mi się oświadczył. Przecież skoro myśli, że jestem za młoda, to po co to robił?
- Może się tobą zauroczył? Jesteś bardzo piękną dziewczyną.
- Może. Jeśli powie, abym zniknęła z jego życia, zrobię to. Jednak musi powiedzieć mi to prosto w twarz. Uważam ten temat za zakończony. - Przebranego Jacka wzięłam na ręce i zeszliśmy do reszty gości.
______
Hej, hej, hej...
Kolejny rozdział dodany. Cóż, nie jest on moim najlepszym dziełem, ale myślę, że nadaje się do czytania.
Dziś mamy bardzo zacną pogodę, co wiąże się z tym, że prawdopodobnie dostanę przypływu weny, chociaż wczoraj...
Wczoraj byłam na wycieczce z klasą w Czarnolesie i w Dęblinie!
W Muzeum Jana Kochanowskiego, pani, która nam opowiadała jego historię, powiedziała, że w miejscu, gdzie kiedyś stała Słynna Lipa Kochanowskiego, stoi kamień w kształcie ławeczki. Osoba, która coś tworzy, albo próbuje zdobyć artystyczną duszę, powinna na owym kamieniu posiedzieć. Jako, że chciałam dostać przypływu weny to sobie na nim posiedziałam:). Do końca nie wiem, czy mi to pomogło złożyć ten rozdział w logiczną całość, ale jeśli to prawda... TO MUSZĘ TAM CZĘŚCIEJ JEŹDZIĆ!
Tak więc, na ławeczce Kochanowskiego, komary mnie cholernie ścięły, a chodząc po lotnisku w Dęblinie opaliłam się i wyglądam jak Murzyn, tudzież im nie uwłaczając.
Ma ktoś jakiś domowy sposób na pozbycie się bąbli po komarzycach i ten piekącej opalenizny? W dzisiejszych czasach jest bardzo ciężko znaleźć dobry środek w sklepie, po którym nie zejdzie mi skóra. A to nie jest zbyt przyjemne.
Jednak wycieczkę uważam za udaną i jeszcze kiedyś chcę tam pojechać.
W autobusie z koleżankami stwierdziłyśmy, że nasi mężowie będą żołnierzami. Boże, jak ci faceci w mundurach przystojnie wyglądali, a jeden miał nawet bardzo ciekawą osobowość ^.^
Pozdrawiam wszystkich,
Lilith:D.
Uu. Żołnierze? :D A więc tak. Rozdział fajny tylko za mało akcji. Może tak ma być, nie wiem. Ale to Twój Blog i ty decydujesz ;) Co jeszcze...? Paula wydawałą się tutaj taka... żadna. Ani to szczęśliwa, może tylko na początku, ani smutna. Ale dobra... Więc tak: czekam na więcej i pozdrawiam. Weny, kochana, weny! +Zapraszam na Numb :p
OdpowiedzUsuńKurcze, niby są siebie pewni, ale to jak podchodzą do siebie, w sensie on, że jest dla niej za stary, a ona, że jak on będzie chciał ją zostawić to trudno, takie relacje pokazują raczej brak zaufania i pewności, że jest się z osobą na stałe, a nie na chwilę. Chaotyczne, nie wiem czy zrozumiałaś. Ciężko mi myśli posklejać.
OdpowiedzUsuńOgółem nie jest źle, jestem zaszokowana, zmianą jaka zaszła w Pauli, ale trochę mnie irytuje właśnie to ich podejście. Ty mnie zostawisz, nie to ty mnie zostawisz. No cóż, weny :)
@Shinodowa, @VampireSoul - macie rację, ich podejście jest trudne, ale chodzi mi o to, aby niekoniecznie pokazywać tylko dobre strony związku typu: jest nam zawsze razem dobrze, tu chodzi o psychologiczne podejście do całokształtu. Każdy związek przeżywa trudności, które dla osób postronnych są dziwne, irytujące lub po prostu niezrozumiałe. Ten rozdział miał ukazać, właśnie te chwilowe wątpliwości, które z biegiem czasu staną się tylko pustym wspomnieniem. Chciałam w tym fragmencie podkreślić ten powolny proces "docierania się", który w każdym poważniejszym związku nie rodzi się z chwili, tylko z biegu lat, wymiany perspektyw, powolnych zmian, które zachodzą w zakochanych.
OdpowiedzUsuńTutaj już można dostrzec zmiany w bohaterach. Chaotyczny Chester staje się opiekuńczym i kochającym facetem. Nastolatka - przeistacza się w kobietę, odkrywa trudny świat dorosłych.
Jednak, mimo wszystko dziękuję za zwrócenie uwagi na te detale, które są bardzo ważną części, chociaż może są niezrozumiałe.
Jeszcze raz dziękuję,
Lilith.