sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział XXI

Od samego rana gotowałam, piekłam i smakowałam. Święta miały być wyjątkowe dla nas wszystkich. To miały być pierwsze święta w takim gronie. 
Rozmawiałam z zastępczymi rodzicami Ethana, którzy nie mięli nic przeciwko, aby został u nas na noc, w sumie po krótkiej wymianie zdań, doszłam do wniosku, że on jest im obojętny. Jest to jest, a jeśli go nie ma - to jeszcze lepiej. Nienawidzę takich ludzi. Postaram się, aby chłopiec znalazł odpowiednią rodzinę, a jeśli nie to zamieszka z nami. Rano odwiozłam go do jego przybranych rodziców. Jednak, pozwolili mi go zabrać do siebie na kilka dni, ale to już po świętach. Cieszę się z tego. Bardzo polubiłam tego chłopca, kiedy jeszcze pracowałam w sierocińcu.
- Paula, mam ci coś pomoc? - Zapytał Chester, który zjawił się znikąd. Wystraszyłam się. 
- Nie, dam sobie radę sama. Skończyłeś ubierać dom na zewnątrz?
- Tak jest, proszę pani. - Zasalutował i objął mnie w pasie. Chciał podkraść mi kawałek jabłka, ale mu się nie udało. Cmoknął mnie w policzek i znów spróbował dobrać się do jabłecznika. Tym razem dał radę odwrócić moją uwagę. Uśmiechnął się uroczo.
- Jesteś jak duże dziecko, skarbie. Ja tu haruję jak dzika mrówa, a ty wykorzystujesz to i podkradasz mi obrane jabłka z cynamonem. Człowieku, do czego to doszło? - Zapytałam z udawanym smutkiem. 
- Dlaczego dzika mrówka? Mrówka może być oswojona?
- Uwaga! Ludzie, róbcie zdjęcia, nagrywajcie filmiki! Chester rozważa bardzo ważny problem! Czy mrówka może być oswojona? - Mówiłam do łyżki jak komentator sportowy. 
- Panienko Smith, czy Pani się ze mnie nabija?
- Jakżebym śmiała, ale tak - właśnie to robię. - Zachowywałam powagę, ale kąciki ust mimowolnie unosiły mi się do góry.
- Popsułaś zabawę. Miałaś powiedzieć: Oczywiście Panie Bennington, że się z Pana nie nabijam. Jestem bardzo ułożoną dziewczyną, która nie śmie tego robić. - Odparł marnie imitując mój głos. 
- Przepraszam, proszę Pana. Zaraz się zreflektuję. Oczywiście Panie Jaki To Ja Jestem Perfekcyjny I Dobrze Ułożony Człowiek Bennington, że się z Pana nie nabijam. Jestem bardzo skromną, ułożoną, pracowitą, zajście wspaniałą dziewczyną, która nie śmie tego robić. - Na widok jego miny już nie dałam rady utrzymywać powagi i zaczęłam się śmiać. 
- Skromnością, to ty nie grzeszysz. 
- Wiem, uczę się od mistrza. - Spojrzałam na niego wymownie. 
- Uważasz, że nie jestem skromnym człowiekiem? 
- Mam skłamać, czy powiedzieć prawdę? - Rzuciłam ironicznie i zabrałam się za wyrabianie chleba. 
- Wolę prawdę i chyba wiem jaka ona jest. Masz rację, nie umiem być mało skromny. Ta cecha bardziej przypomina Mika, albo Roba. Ja kocham się chwalić swoimi osiągnięciami, a najbardziej tobą. - Pocałował mnie w kark. Popatrzył jak mizernie idzie mi mi wyrabianie chleba. Cholera, to jest na prawdę bardzo ciężkie zadanie. Czuję, że będę miała muskuły po tym świątecznym gotowaniu. 
- Kochanie, zostaw to profesjonalistą. - Odsunął mnie od miski i podwijając rękawy koszuli - zaczął wyrabiać chleb. 
Cholernie słodko wyglądał, kiedy to robił. Mężczyzna przy garach, no po prostu cudo. Sięgnęłam po mój telefon i zrobiłam zdjęcie. To będzie wspaniała pamiątka ze świąt. 
- Czyżbyś właśnie zrobiła mi zdjęcie, kiedy gotuję?
- Tak, a mało tego wstawiałam je właśnie na bloga, aby ludzie mogli podziwiać jak to Pan Jestem Profesjonalistą W Wyrabianiu Ciasta gotuje. 
Napływają już pierwsze komentarze i opinie. Wiesz, że ludzie lubią twoje gotowanie?
- Zostawię to bez komentarza. Ciasto wyrobione. - Powiedział dumny z siebie. 
- Nie do końca, trzeba dodać jeszcze bakalie i żurawiny. - Mina mu zrzedła, kiedy się o tym dowiedział. W sumie, trzeba było je dodać wcześniej. 
- Nienawidzę cię za to. Chleb posypiesz na wierzchu, nie będę więcej tego ugniatał. 
- Jak wolisz. Wyszło ci to naprawdę dobrze. Jestem z ciebie duma kochanie. A ten widok, kiedy pracowałeś był bezcenny. - Uśmiechnęłam się. 
Z salonu usłyszałam płacz dziecka. Jack się obudził. I tak jestem pod wrażeniem, bo był dzisiaj nad wyraz spokojny. Nawet jak nie spał, to nie hałasował, a spokojnie bawił się karuzelą nad łóżeczkiem.
- Już skarbie idę. - Pobiegłam do niego. - Słoneczko się wyspało? Bardzo się z tego powodu cieszę. Teraz cię nakarmimy, a później tata się z tobą pobawi. 
Kiedy weszłam do kuchni, Chester już przygotował mleko dla malucha. On naprawdę się angażuje w bycie ojcem. Jestem z niego dumna. Dobrze, że chce mi pomagać, kiedy ma czas. W sumie ostatnio nie mogę na niego narzekać. Często zajmuje się Jackiem, kiedy jest w domu. Już za kilka miesięcy na świat przyjdzie kolejne potomstwo, które będzie owocem naszej miłości. 
- Nakarmię go. Dokończ gotowanie. Linkini przyjdą na siódmą. 
- Dobrze. Zdążę ze wszystkim. - Oddałam chłopca w ręce Chestera. Znów poszłam gotować. Z piekarnika wyjęłam już jabłecznik, który posypałam cukrem pudrem. Kiedy cukier się rozpuścił na powierzchni powstała delikatna glazura, która przypominała pajęczynę.
Teraz zaczęłam piec chleb. 
Całe szczęście, że wczoraj zrobiłam pierniczki, które pomógł mi przystroić Chester. Kiedy tylko przypomnę sobie te dwie godziny, kiedy sypaliśmy się mąką i próbowaliśmy gotować... Coś wspaniałego. Dawno się tak nie wygłupialiśmy. 
Kiedy wszystko miałam już przygotowane, zaczęłam sprzątać swoje miejsce pracy. Całość zajęła mi ponad dwie godziny, ale było warto. Poszłam jeszcze nakryć do kolacji. Dziś króluje na stole czerwień, zieleń i biel. Święta zawsze kojarzą się z tymi kolorami. 
Najlepsze jest to, że udało mi się zdobyć jemiołę, którą powiesiłam przy żyrandolu na środku pomieszczenia. Cóż, jestem ciekawe kim będą ci szczęśliwcy, którzy się tam właśnie znajdą. Mam nadzieję, że mnie nie zlinczują za ten pomysł. W sumie, to takie świąteczne przeżycie. Każde święta w moim domu były pod jemiołą. 
Byłam może dziewięcioletnią dziewczynką, kiedy na święta przyjechała do nas ciocia Sophia wraz ze swoim nowym partnerem. Babcia była tradycjonalistką i zawsze wieszała jemiołę, a później czyhała na rodzinę. A kiedy tylko jakaś para "szczęśliwców" trafiła pod wiązkę zielska, nie odpuszczała dopóki się nie pocałowali. Takimi osobami była ciocia Sophia oraz Edward - przyjaciel mojego taty. Babcia im nie odpuściła i musieli się namiętnie pocałować. Te święta ich połączyły i do dziś są razem. Z tego, co wiem to mają córkę i dwóch synów. Stanowią ładną rodzinkę. 
Te święta będą niezapomniane, nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich, mam takie przeczucie, że coś się tu wydarzy, ale jeszcze nie wiem do końca co. 
Zegar wybił godzinę szóstą. Postanowiłam wziąć prysznic i się przebrać. Ubrałam niebieską sukienkę, do kolan, która eksponowała wszystkie moje atuty, ale nie w wyzywający sposób. Brzuch też się widocznie odbijał na mojej sylwetce. Kreacja trzymała się na jednym, grubym ramiączku i była pokryta szyfonem, co dawało efekt, jakbym płynęła. Dostałam ją od Chestera w tamtym tygodniu. Dobrze zna moje ciało, bo ona leży perfekcyjnie. Na nogi założyłam czarne baletki, włosy spięłam w koka z kilkoma luźno opadającymi pasmami. Zrobiłam też delikatny makijaż, który dodawała mi kobiecości. 
Zeszłam na dół, a tam był ubrany Chester w czarne spodnie oraz niebieską koszulę. Pasowaliśmy do siebie. Jack też był już ubrany w koszulę w kratę oraz spodnie jansowe. Oni są naprawdę przystojni i tacy moi.
- Ślicznie wyglądacie. Jack jest twoją kopią i to bardzo dobrą kopią. 
- Tak. Jest taki sam jak jego tatuś. - Uśmiechnęliśmy się do siebie. 
Spojrzałam znów na zegarek, tym razem pokazywał siódmą. Za chwilę przyjdą tu Linikini i ich ładniejsza część. 
Kolacja mijała nadzwyczaj miło i bardzo rodzinnie. Na początku nie działo się nic, ale tylko na początku. Ach, całe szczęście, że jestem w ciąży i nie mogli mnie, ani mnie łapać, ani łaskotać, ani na mnie wrzeszczeć. Miałam dobre przeczucie z tą jemiołą. Tak więc, Chester wraz z Mikiem chcieli udać się do salonu i przeszli pod nią. 
- Chłopcy, stoicie pod jemiołą. - Powiedziałam, na co oni dziwnie na mnie popatrzyli. 
- I co z tego? - Zapytał Mike, bo Chester chyba się domyślał, co to oznacza. 
- Według tradycji, dwoje ludzi, którzy pod nią stoją muszą się pocałować. W dodatku bardzo namiętnie. - Powiedziałam z powagą. Całe towarzystwo zamarło. Pozostali Linkini mięli ochotę się zaśmiać, w sumie sama się powstrzymywałam.
- Czy ty mówisz... - Zaczął Chester, a po chwili odezwał się Mike.
- ... że ja mam...
- Go pocałować? - Krzyknęli razem. Wyglądało to naprawdę komicznie. Zobaczyłam, że Mr. Hahn, cichaczem nagrywa to całe zajście, z czego byłam niezmiernie ucieszona. 
- Widocznie wam to nie przeszkadza, bo ciągle stoicie obok siebie, w tym samym miejscu i pod jemiołą. - Powiedziała Anna, która była ciekawa dalszemu rozwojowi akcji. W sumie, cała nasza czwórka była w niezręcznej sytuacji, ale cóż, tradycja to rzecz święta. 
- Anna, powiedz, że mi nie pozwalasz. Powiedz cokolwiek, abym nie musiał tego robić. - Błagał Mike. 
- Cóż jestem trochę zazdrosna, ale chciałabym to zobaczyć. 
- Na trzeźwo tego nie zrobię. - Rzucił gniewnie Chester, patrząc na mnie z mordem w oczach.
- Dobra, zostanę przy policzku. - Powoli im odpuszczałam, ale reszta towarzystwa nie miała najmniejszego zamiaru.
- Chester nie bądź taki. To tylko jeden buziak. - Powiedział Rob. - Mike, Chez to twój przyjaciel. Zróbcie to. 
- Zrób-cie to! Zrób-cie to! - Zabawa widocznie się rozkręciła, kiedy ludzie zaczęli skandować. Sama do nich dołączyłam.
- Nienawidzę was wszystkich. Kochanie, jak mogłaś mi coś takiego zrobić? - Zapytał mój narzeczony.
- Ja ci nie kazałam iść tamtędy. Mówiłam, że ten wieczór będzie niezapomniany. 
- Boże, do czego to doszło. Całe szczęście, że ta pieprzona jemioła nie każe iść z tą drugą osobą do łóżka. - Zrzędził Mike. 
Chłopaki popatrzyli na siebie i dali sobie buziaki w policzki. Towarzystwo zaczęło bić brawa.
- A malinki zostały? - Zapytał Joe i zaczął się niepohamowanie śmiać. Schował telefon do kieszeni. Znając go, to zrobi z tego jakiś niezły żart chłopakom. 
- Bez komentarza. Bez komentarza. - Pokręcił zrezygnowanie głową Mike, a Chester do mnie podszedł. 
- Moja panna, chyba za bardzo wczuła się w tradycje. Odwdzięczę się, zobaczysz. 
- Mam się bać? - Przytaknął. - Anna, przenocujesz mnie u siebie, bo zaczynam się go bać? - Zagadnęłam do brunetki, która patrzyła na zdenerwowanego  Mika.
- Obawiam się, że Spike też ma zamiar cię zamordować. 
- Jestem w ciąży, nie możecie mnie tknąć. Kochani, przecież nic po za nasz krąg nie wyjdzie i nie ujrzy światła dziennego. Zobaczycie, że z biegiem lat będziecie się z tego śmiali. Już nie wyobrażam sobie kolejnych świąt z takimi atrakcjami. 
- Masz rację, to było śmieszne. - Chez zabrał głos. Chłopaki się wyraźnie rozluźnili.
- Ta, to pierwsze takie święta. Są na prawdę miłym wspomnieniem. - Dorzucił Minoda. 
Dalsza część wieczoru minęła spokojnie. Bałam się wymyślić kolejnych atrakcji, bo mogliby mnie znienawidzić. Wspaniałe święta, takie jedyne i niepowtarzalne.


_____
Cześć, 
kolejny rozdział dodany. Obiecałem niedzielę, no to dodaję go na przełomie soboty i niedzieli. Jak już wspominałam, to będzie ostatni rozdział przed wyjazdem i nie wiem, czy nie ostatni przez całe wakacje. 
Cóż, nie wiem ile czasu uda mi się znaleźć w East LA na dodawanie kolejnych części. Może będę się byczyła na jakiejś plaży, a może będę zwiedzać i będę wracała późnym wieczorem. Naprawdę nie wiem, jak to wszystko się potoczy w wakacje. Co prawda, napisałam już kolejny fragment (jakąś tam część) i gdybym tak przysiadła przy tym to dodałabym go jeszcze w poniedziałek, ale szczerze w to wątpię, że uda mi się zagospodarować trochę czasu.
Pozdrawiam,
Llilith.

czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział XX

- Kochanie, już  nam nie zostało dużo. Jeszcze tylko jeden dział. - Powiedziałam wesoła, widząc skwaszoną minę mojego kochanka.
- Nigdy więcej, takich zakupów. Następnym razem zamówimy wszystko z dostawą do domu. Nie będę się włóczył po marketach. - Podeszłam do niego i pocałowałam na pocieszenie.
- Przepraszam. Ostatnio nie miałam okazji zrobić większych zakupów. Wynagrodzę ci to, a teraz chodź.
- Za ile wrócimy do domu?
- Nie wiem, to zależy jak szybko zrobimy zakupy w galerii. Nim szybciej zrobimy je tu, tym szybciej pojedziemy tam i wrócimy do domu.
- Jesteś niemożliwa, ale i tak cię kocham.
Po godzinie wyszliśmy z marketu i byłam zadowolona z zakupów. Kupiłam wszystkie artykuły. Jeszcze dziś zacznę gotować.
Teraz staliśmy przed drzwiami galerii. Tak jak zwykle mięliśmy założone nerdy.
- Mam nadzieję, że szybko nam pójdzie, a tak w ogóle zjadłbym coś.
- Serio? Możemy iść do tej restauracji na tarasach. Podają dobre sałatki wegetariańskie oraz mięso.
- Okej, możemy iść. - Wtulona w jego bok, ruszyłam na trzecie piętro. Cała galeria była ubrana świątecznie, w sumie od święta dziękczynienia były już choinki. Zero uroku świąt. W Anglii, przygotowywaliśmy się do nich tydzień przed Wigilią, a w samą noc ubieraliśmy choinkę. To w sumie był jedyny dzień, który spędzaliśmy z całą rodziną, a ojciec nie okazywał do mnie nienawiści. W sumie Nikki robiła to samo.
Usiedliśmy przy stoliku który zawsze zajmowałam, gdy byłam tu ze znajomymi. Boże, kiedy ja tu ostatnio byłam?
Podszedł do nas znajomy kelner, który patrzył na mnie flirciarsko, a Chester zaczął się denerwować, jednak złapałam go za dłoń, aby się uspokoił. Zabrał zamówienie i odszedł.
- On na ciebie patrzył, bardzo nachalnie patrzył.
- Kotku, na ciebie stada napalonych dziewczyn patrzą każdego dnia, nawet teraz to robią. Więc nie mówmy, kto tu powinien być zazdrosny.
- Ale on cię pożerał wzrokiem. Czy nie zdaje sobie z tego sprawy, że jesteś moją kobietą?
- One też sobie z tego nie zdają sprawy, a mimo wszystko się do nich zalotnie uśmiechasz. Czasami nawet je komentujesz.
- O czym mówisz?
- Przy wejściu, gapiłeś się na jakąś laskę z sylikonem zamiast cycków i rzuciłeś komentarz "Jaka dupa". Powiedziałeś to dosyć cicho, ale nie na tyle, abym nie usłyszała.
- Serio to powiedziałem? Nawet nie brałem sobie tego pod uwagę.
- Dupę miała niezłą. Delikatnie krzywe nogi, ale za to miała czym oddychać.
- Też na nią patrzyłaś?
- Tak. Patrząc na inne zastanawiam się, czego mi brakuje, aby być taka jak one. Dziewczyny, które kręcą facetów samym wyglądem.
- Nawet nie próbuj. Jesteś taka śliczna, mądra, inteligentna - jesteś ideałem.
- A i tak się oglądasz za innymi. - Powiedziałam ze smutkiem. Przecież, gdybym była na prawdę taka idealna to nie pieprzył by się z Samnthą, prawda? Nigdy nie byłam jego wymarzoną kobietą i nadal nią nie jestem. Może gdybym była starsza, bardziej stanowcza? To mnie boli, bardzo mnie boli, ale nie potrafię odejść. On jest czymś w rodzaju mojego tlenu. Nie umiem żyć bez niego.
- No bo one same tak jakoś mi... Wiesz o co mi chodzi. - Przytaknęłam i uśmiechnęłam się widząc, że go zapeszyłam. Rozejrzałam się po sali i zobaczyłam  Av z Carlą i Brianem, oni spojrzeli na mnie i ruszyli biegiem w naszym kierunku.
- Kochana, gdzieś ty się zaszyła? - Zapytała Av, która zaczęła mnie przytulać. Car i Brian również mnie uścisnęli.
- No wiesz. Nauka, dom, dzieci. Mogliście do mnie wpaść.
- Nadrobimy to. Boże, jak ty wyładniałaś.
- Ona promienieje przy swoim facecie, Av. - Teraz Carla zbliżyła twarz do mojego ucha i szepnęła: - Kochana, dokonałaś dobrego wyboru.
- Wiem, Car. Jestem taka szczęśliwa. Dosiądziecie się do nas?
- Nie, my w zasadzie już lecimy. Musimy się spotkać i wszystko ci opowiedzieć co słychać na wydziale. Powiem ci, że mamy takie ploteczki. Musimy koniecznie to wszystko nadrobić. Wiesz, że przyjechał do nas profesor z Hiszpanii? Kochana, jaki jest on seksowny. Może się zakręcę koło niego. - Zaśmiałyśmy się na te słowa. Ona i jej pomysły, aj.
- Nadrobimy to. Gdzie macie resztę chłopaków?
- Tom wyjechał do Hiszpanii, Logan z Danielem są na meczu footballu, Lukas się trochę zatracił i nas olewa.- Powiedział Brian. Jeśli on zaczął brać? Boże, jak oni mogli do tego dopuścić.
- Co zrobił? - Powiedziałam przerażona.
- No wiesz, wciągnął jedną, później kolejną kreskę, a teraz go nie widzieliśmy.
- Brian, ty to mówisz z takim spokojem? On was teraz potrzebuje, spróbujcie do niego dotrzeć. Jest twoim kumplem z podwórka, więc jesteście coś sobie winni.
- Nawet nie wiem gdzie jest.
- Musicie poszukać w czarnej dzielnicy, tam mógł znaleźć towarzystwo. Wieczorem na pewno wróci do domu, spróbuj z nim pogadać.
- Okej, tylko się nie denerwuj. My nie będziemy przeszkadzać. Cześć wam. - Pożegnaliśmy się i oni poszli w swoją stronę, a ja usiadłam przy stoliku.
- Przepraszam, ale dawno ich nie widziałam. - Posłałam przepraszający uśmiech.
- Nic się nie stało. Kim jest Lukas?
- Znajomym ze szkoły, jeden chłopak z paczki, do której kiedyś należałam. On ma problemy w domu i ciężko do niego dotrzeć. Martwię się.
- Jest ktoś o kogo się nie martwisz? - Przytaknęłam, a on uniósł śmiesznie brew.
- To mój ojciec i Nikki. Ich mam głęboko w poważaniu, a zresztą oni już dla mnie nie istnieją.
- Oszukujesz samą siebie. Chciałabyś, aby byli z wami.
- Nie Chez, nie chcę znać kogoś, kto mną gardzi i nie chciał, abym żyła. Czternaście lat mnie gnębił. Może gdyby nie robił tego z taką pasją, traktowałabym go teraz inaczej. Spieprzył mi całe dzieciństwo, musiałam szybciej dorosnąć niż powinnam. Nie mam zamiaru go usprawiedliwiać, ani wybaczać, bo tego nie da się zrobić. Od zawsze był zimnym sukinsynem i na zawsze taki pozostanie.
- Nie rozmawiajmy o tym. Co masz zamiar upichcić na świąteczny obiad? - W tej chwili podszedł kelner i przyniósł nam zamówienie. Ja jak zwykle postawiłam na wegetarianizm, a Chez na kawał mięsa. Jak my się różnimy, a mimo to ciągnie nas do siebie. Na deser zamówiłam sobie pucharek lodów czekoladowych z truskawkami. Cholerne zachcianki.
- Hmm, chciałabym zrobić pieczonego indyka, ale według przepisu mojej babci. Oczywiście nie może zabraknąć domowego chleba, chociaż innego niż wszystkie, słodkie ziemniaki pie, jabłecznik, ciasto z owocami oraz pierniczki. Zrobię też sałatkę, o której wspominała Anna oraz danie z przepisu Linsey. Chyba jeszcze o czymś zapomniałam.
- A ta niespodzianka, o której sobie wczoraj mówiłaś?
- To niespodzianka. Nie możesz wiedzieć, kotku. Myślisz, że coś jeszcze powinnam dodać? Oczywiście najpierw podam przystawki, czyli lekką sałatkę z owocami morza oraz rukolą. Daniem głównym będzie indyk z sosem żurawinowym. Deser będzie niespodzianką dla wszystkich. Nadal mi czegoś brakuje.
- Kotku, my tego nie zjemy.
- Wątpię. Ludzie, Linkini potrafią zachowywać się jak zwierzęta, więc o czym my rozmawiamy?
- Jak zwierzęta, powiadasz? W takim razie, jakim zwierzęciem jestem ja?
- Kotem. - Powiedziałam, a on wybuchł śmiechem, aż ludzie na nas spojrzeli.
- Kotem?
- Kotem. Lubisz leniuchować, chcesz ciągłych pieszczot, jesteś zazdrosny, często stroisz fochy, chodzisz własnymi ścieżkami, mam wymieniać dalej?
- Za to ty jesteś... Cholera nie da się ciebie do żadnego zwierzęcia porównać. A nie, już wiem - mrówka. Mała, pracowita, zaradna - to cała ty.
- Za tę mrówkę, śpisz osobno. - Skończyłam swój posiłek i wstałam od stołu.
- Cholera, no nie obrażaj się. Jesteś tak cholernie perfekcyjna.
- I tak śpisz osobno. Możemy iść na dalsze zakupy? - Zmieniłam temat. On przytaknął, zapłacił za nasz obiad i ruszyliśmy.
- Kochanie, odezwij się wreszcie. Są święta, powinniśmy rozmawiać.
- Tak, powinniśmy oraz porozmawiajmy o mrówkach. - Rzuciłam sarkastycznie.
- Cholera, powiedziałem to pieprzone porównanie i teraz mnie olewasz. Przepraszam. - Podszedł do mnie i objął mnie z tyłu. Pocałował mój kark, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. On wie, że ja ubóstwiam subtelne pocałunki, dlatego robi to ciągle.
- Nie będziesz się już gniewać?
- Nie. A teraz chodźmy, bo ludzie zaczynają się patrzeć.
- I niech się patrzą. Kocham cię i nie będę się ukrywał.
- Też cię kocham. - Ruszyliśmy na dalsze zakupy. Nawet Chester przestał marudzić i udało nam się kupić potrzebne rzeczy.
Koło godziny szóstej pojechaliśmy odebrać naszego szkraba. Zakupy już rozpakowaliśmy, a Chez zawiózł Mikowi bombkę, którą miał pomalować. Jak się ma przyjaciela artystę to trzeba go wykorzystać. Jestem zajście okropna. Buahahaha.... Co się ze mną stało, w ogóle się nie poznaję. Skąd u mnie w głowie ten złowieszczy śmiech? Może to święta tak na mnie działają, a może po prostu mam dobry humor? Chociaż, stawiałaby i na to, i na to. Kocham święta.
U mojej mamy spędziliśmy kilka minut, w sumie to dawno się z nią nie widziałam i chciałam koniecznie wiedzieć co u niej słychać. W święta również się nie spotkamy, gdyż razem z Christopherem jedzie do Polski na cały tydzień. Niech korzystają, póki są jeszcze młodzi.
Zaczęliśmy się zbierać do domu, kiedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
Poszłam otworzyć, a tam zobaczyłam Ethana.
- Kochanie, co ty tutaj robisz o tak później porze?
- Uciekłem z domu. - Powiedział szczerze. Przytuliłam chłopca, który i tak był wyższy ode mnie.
- Dlaczego, kotku?
- Jest mi tam źle. Wolę wrócić do sierocińca niż do domu. Przybrany ojciec ma ciągle do mnie pretensje. Paula, ja nie chcę tam wracać.
- Spokojnie, dziś zabiorę cię do siebie, ale mimo wszystko musimy zadzwonić do twoich opiekunów.
- Dobrze. - Pogładziłam chłopca po poliku.
- Wejdźmy do domu. - Przepuściłam go w drzwiach, a później skierowaliśmy się do kuchni, gdzie rozmawiała moja mama z Chesterem, a Jack spał.
- Dobry wieczór. - Uprzejmie się przywitał.
- Chazzy, mamo to jest Ethan. Ethan, to mój narzeczony Chester, a to moja mama Evelin. Mój syn Jack - śpi.
- Miło mi cię poznać chłopcze. - Powiedziała mama i czule się uśmiechnęła.
- Mnie również.
- Chez, możemy zamienić słowo? - Zwróciłam się do ukochanego, a on przytaknął. - Ethan, usiądź, my zaraz wrócimy.
Skierowałam się do salonu, a Chester razem ze mną.
- O czym chciałaś rozmawiać?
- Mam prośbę. Możemy zabrać go do domu? Uciekł od opiekunów, bo źle się tam czuje.
- Kochanie, ale mimo wszystko, oni powinni wiedzieć, gdzie jest.
- Wiem, dlatego do nich zadzwonię. Proszę, weźmy go na noc.
- Dobrze, możemy go wziąć. Wygląda na miłego chłopaka.
- Bo taki jest. Pamiętasz jak opowiadałam ci o nim, kiedy jeszcze pracowałam w sierocińcu?
- To on? - Przytaknęłam. - Chyba powinniśmy wracać do domu.
- Mam nadzieję, że się nie będziesz na mnie gniewał. Wiesz, że bardzo go polubiłam.
- Nie mam za co się gniewać, kochanie.
Więc w czwórkę wróciliśmy do domu. Czułam się teraz jak prawdziwa matka. Chez z Ethanem znaleźli wspólny język jakim była koszykówka i muzyka. Chłopiec grał na fortepianie. Grał bardzo dobrze.


_________
Witam,
A o to kolejny rozdział, który napisałam, ale nie sama. W pracy pomogła mi Pani Ciemności. Mimo, że nie chciała się mieszać do tego opowiadania, to delikatnie ją przymusiłam. Jestem zła.
Rozdział nie jest jakimś cudem i czymś, co jest moim dużym osiągnięciem. Jednak ostatnio nie mam czasu i raczej nie będę go miała do samego wyjazdu, a może i nawet do końca wakacji.

Na koniec coś, czym chciałabym się pochwalić to...(werble)... byłam na koncercie Iron Maiden w Poznaniu! A to jest takie tam zdjęcie. Cóż, wolałabym pojechać na 30 Second to Mars, ale tutaj też się świetnie bawiłam. Ponad 30 tys. ludzi, którzy tak jak ja pojechali posłuchać heavy heavy metalu. Ironi dali czadu, w sumie ich supporty, Ghost i Slayer, również.


Z tego co się orientuję to VampireSoul była na Marsach, więc pytanie: Jak się bawiłaś?













Pozdrawiam,
Lilith.

PS. Dziękuję za komentarze oraz zwrócenie uwagi na WAŻNE INFORMACJE 5! (w zasadzie apel), które coś poskutkowały i Anonimowi się uspokoili:).

poniedziałek, 23 czerwca 2014

WAŻNE INFORMACJE 5! (w zasadzie apel)

Witam wszystkich, 
Ten post kieruję do ludzi, którzy czytają tego bloga, to opowiadanie i są na tyle bezczelni, aby z anonimowych skrzynek pocztowych, pisać do mnie nieprzyzwoite wiadomości.

Jestem osobą wyrozumiałą, umiem przyjąć z godnością krytykę, ale są pewne granice ludzkiej wytrzymałości. Rozumiem, że nie wszystkim musi się podobać moja twórczość, różne informacje, ale nie toleruję tak chamskich wiadomości. 
Nie zmuszam nikogo do czytania, nie każę wam komentować. A jeżeli już coś komentujecie, przepraszam obrażacie na poczcie, to trzeba mieć odrobinę godności. Nie jest to miłe, gdy ANONIM wypisuje do mnie chamskie i obraźliwe teksty. Jeśli jesteś na tyle odważny, aby do mnie napisać, to dlaczego sam/sama nie opublikujesz swojego tekstu? Może na prawdę będzie dobry, a może kompletnie nie masz pojęcia o pisaniu. Nie wiem. Nie wnikam. 
Chcę abyś wiedział/wiedziała, że te wiadomości mnie nie wzruszają, a jedynie śmieszą. Aby kogoś krytykować, trzeba zacząć od siebie samego. To jest moja zasada i jej przestrzegam, więc z łaski swojej opanuj się w hejtowaniu. 
Jeśli masz mi coś do zarzucenia, to powiedz to w cywilizowany i kulturalny sposób. 

Na dziś tylko tyle, a w zasadzie aż tyle. 
Z  poważaniem,
Lilith.

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział XIX

Delikatne pocałunki muskały moje ciało. Nie chciałam jeszcze wstawać. Bez otwierania oczu, uśmiechnęłam się.
- Nie udawaj, że śpisz. - Szepnął zmysłowo do mojego ucha. 
- Jest mi bardzo przyjemnie, mogłabym nie wychodzić z łóżka.
- To nigdzie nie idź. Zostańmy w łóżku na cały dzień.
- Dziś obiad u Mika, zapomniałeś? Musimy jeszcze kupić prezenty na święta oraz załatwić kilka drobnych spraw, a mianowicie zakupy.
- Jak ty możesz o wszystkim pamiętać?
- Jestem matką, a to oznacza wyczulone zmysły oraz lepszą pamięć i koncentracje, kotku.
- Ciężkie życie kobiety. - Szepnął i zaczął mnie dalej całować. Wiedział jak bardzo lubię te drobne pieszczoty szyi - rozpływałam się pod jego dotkiem. Później zniżył się niżej i zaczął całować moje piersi, a później brzuch, gdzie miałam straszne łaskotki. Zaczęłam chichotać.
- Pani ma łaskotki i to znaczne.
- Proszę, zlituj się nade mną. - On jednak nie przestawał, tylko pieścił mnie bardziej intensywnie. Na szczęście usłyszęliśmy płacz Jacka.
- Nawet w niedzielę nie da się nacieszyć moją kobietą. - Powiedział poirytowany Chez, a później pośpiesznie narzucając na siebie bokserki i poszedł do naszego syna. Ta noc była najlepszą w moim życiu. Boże, czułam się jak księżniczka. Na samo wspomnienie wyszły rumieńce na mojej twarzy. Podobno kobiety w ciąży mają większe wymagania seksualne niż normalnie. Muszę się z tym zgodzić. Wczorajsza noc to i tak za mało dla mnie. Zarzuciłam na siebie satynowy szlafrok i poszłam na dół do Cheza i Jacka.
- Jak tata ładnie przygotowuje ci śniadanko. - Uśmiechnęłam się do malca, kurczę on już za tydzień będzie miał roczek. Wzięłam go na rączki i posadziłam na krzesełku.
- Mama jeść. - Powiedział spokojnie i zaczął bawić się łyżeczką.
- Tak kochanie, za chwilę będziesz miał zupkę. Dziś idziemy do wuja Mika i cioci Anny, będziesz grzeczny?- Prowadziłam z nim dialog, kiedy Chez podawał mu miseczkę z pomarańczową papką.
- Jeść? - Zapytał synek.
- Tak, jedz. Mi tata zrobi jajecznicę z pomidorami.
- Tata?
- Tak, Jack. Tata umie gotować. - Spojrzałam na mojego ukochanego i zobaczyłam, że się uśmiecha. Jack wziął do buzi łyżeczkę z zupką.
- Pięknie! Jaki ty już jesteś duży. - Uśmiechnął się i wziął kolejną porcję jedzonka do ust.
- Paula, za kilka dni są święta, co powiedziałbyś, aby w tym roku były u nas?
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł, Chez. - Chester zaserwował mi pyszne śniadanie, którego sobie zażyczyłam.
- To nasze pierwsze święta w takim gronie. W ostatnie ja nawaliłem, ale teraz będzie już dobrze.
- Kochanie, tamte święta były nadzwyczajne. Fakt, że byłeś nieznośny, ale stresowałaś się narodzinami Jacka.
- Mamy takiego wspaniałego syna, a już niedługo pojawi się kolejne dzieci. Mogliby być to chłopcy. Godzinami grałbym z nimi w kosza oraz w gry na konsoli.
- A ja chcę, aby były zdrowe. A tak w ogóle skąd wiesz, że będą grali w kosza, może to mali artyści?
- Ale, że muzyka czy malarstwo?
- Karateka kotku. Nie zapominaj, że mam czarny pas trzeciego stopnia i znam zasady judo.
- Byłoby miło mieć osobistą obstawę. - Powiedział z uśmiechem, a kiedy zbliżył się do Jacka, dostał zupką po twarzy.
- Nie, on raczej nie będzie mnie chronił. - Rzucił z uśmiechem Chez, a później starł posiłek Jacka. Śniadanie minęło bardzo miło. Chez zajął się zmywaniem, ja ubieraniem Jacka. Później wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w jansy oraz koszulę, a włosy spięłam w koka. W salonie zaczęłam bawić się z Jackiem, który zaczynał chodzić i często upadał, ale się nie poddawał.
- Kotku, jeszcze dwa kroczki i już jesteś w moich ramionach. - Udało mu się je pokonać i wpadł wprost w moje objęcia. - Ślicznie. - Pochwaliłam chłopca, a on dał mi buziaka w policzek. Bardzo często to robił, z czego byłam niezmiernie dumna.
- Mama pić. - Powiedział i zaczął ciągnąć mnie za rękę. Wstałam z kocyka i trzymając jego małą rączkę ruszyłam do kuchni.
- Czego skarbie chcesz się napić?
- Sok. - Wskazał na karton z sokiem pomarańczowym. Podniosłam go i posadziłam na blacie, a sama wzięłam buteleczkę i nalałam mu picia.
Jack patrzył za mnie i się uśmiechał oraz pokazywał ciągle, aby się nie odzywać.
- Chez, nie skradaj się. Takiego staruszka już z samej góry słyszałam. - Odwróciłam się do niego, a on się załamał.
- Ale szedłem tak cicho, a Jack ci chyba nie powiedział? -  Spojrzał na synka, a on pokazał mu paluszek, aby był cicho. - To wszystko wyjaśnia.
- Jak jeszcze potrenujesz to będziesz jak ninja. - Pocałowałam go na pocieszenie w policzek. Jack pił swój soczek, a później się do nas uśmiechnął.
- Jak ja was kocham. - Powiedział Chester. - Pomyśleć, że mogłem wszystko stracić.
- Było, minęło i nie wróci. Jack, idziemy budować wieżę?
- Tak. - Zsadziłam go z blatu i poszliśmy do salonu. Wszyscy troje usiedliśmy na kocu, a później zaczęła się wielka budowa wieży.
- Na którą mieliśmy być u Mika? - Zapytał Chester po godzinie zabawy.
- Na drugą. Za chwilę pójdę się szykować. Chez, zakupy będziemy musieli przełożyć na jutro.
- Okej. Tylko nie każ mi długo chodzić po tych sklepach. Nie lubię zakupów.
- Te ci się spodobają. - Cmoknęłam oby dwóch panów w policzki, a później poszłam się szykować.
Na początek wzięłam długi prysznic. Następnie ułożyłam włosy w kok i puściłam kilka kosmyków luźno. Oczy pomalowałam tylko maskarą, bo chciałam wyglądać dobrze, ale jednocześnie wolałabym, aby było mi wygodnie. W sypialni ubrałam się w sukienkę. Była biała z wstawkami koronkowymi oraz trzema czarnymi kokardkami na klatce piersiowej. Sięgała mi przed kolana. Urocza i kobieca. W uszy wkręciłam czarne kolczyki i już byłam gotowa. Teraz czas, aby przygotował się Chez, a ja ubiorę Jacka.
- Kochanie, jak wyglądam? - Powiedziałam, kiedy zeszłam po schodach.
- Wyglądasz jak zwykle pięknie. A ty jak myślisz, Jack?
- Ładnie. - Wyciągnął swoje rączki w górę, a ja go wzięłam na ręce.
- Dziękuję synku. Teraz ciebie ubierzemy, dobrze? - Przytaknął.
Poszłam z nim na górę i zaczęłam szykować ubranka, które podobały się Jackowi.
- Niebieska czy w kratkę koszula? - On wskazał na koszulę w kratę. Muszę powiedzieć, że ma wyczucie stylu. - Spodnie jansowe ciemne, czy te jasne?
- Te. - Pokazał na ciemne spodnie. Dobraliśmy jeszcze buty i zaczęłam mu pomagać się ubrać.
- Zapniesz sobie sam koszulkę, czy mam ci pomóc? - Chłopiec zapinał cierpliwie guziczki, a ja na niego patrzyłam z satysfakcją.
- Pięknie. Duży z ciebie chłopiec. - Pochwaliłam go, a on zaczął się uśmiechać i przytulił się do mnie. W takiej pozycji zastał nas Chester.
- A ja mogę się przytulić? - Zapytał. Jack wyciągnął do niego rączkę. Chez objął nas ramieniem i cmoknął w czoła.
- Za chwilę powinniśmy się zbierać. - Powiedziałam.
- Okej. - Szybko się w sobie zebraliśmy. Ubrałam Jacka w kurteczkę, a później Chester pomógł mi założyć płaszcz. Sam też ubrał marynarkę. Dobrze razem wyglądaliśmy.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Mika i Anny. Dziś zobaczę się z Linkinami, pierwszy raz od ponad miesiąca. Dojechaliśmy na miejsce po półgodzinnej jeździe.

Oczami Chestera;
Spotkanie mijało jak zwykle w miłym towarzystwie. Paula promieniała w towarzystwie dziewczyn. W sumie ona zawsze jest uśmiechnięta. Dużo zawdzięczam Jackowi, który daje jej tyle radości, a ja mogłem to wszystko stracić.
- Chez, chodź na taras. - Powiedział Mike, a ja z nim poszedłem.
- Stary, przez cały obiad gapisz się na Paulę. Ona ci nie ucieknie. - Zaśmiał się mój przyjaciel.
- Mike, mogłem to wszystko stracić w jednej chwili. Wiesz jak ja się cieszę, że mi wybaczyła i jest ze mną? Byłem tak cholernie głupi, kiedy znalazłem się w łóżku z Sam.
- Co ty powiedziałeś? Przeleciałeś Sam, tę Sam?
- Tak. W ten wieczór, kiedy Paula była z Jackiem w szpitalu ja się z nią pieprzyłem. Za każdym razem, kiedy mówiłem ci, że zostaję w domu, szedłem do niej.
- Jak ty mogłeś jej to zrobić?
- Chwile zapomnienia. A teraz wiem, że to było najgorsze co zrobiłem w swoim życiu.
- Jesteś idiotą. Mieć taką sztukę i szukać innej. Kurwa, co się z tobą dzieje?
- Nie wiem. Już z tym skończyłem. W ogóle muszę nadrobić ten czas, kiedy byłem w trasie, albo spędziłem w studio.
- Coś sugerujesz?
- Odchodzę z zespołu.
- Jak to; odchodzisz?
- Normalnie. Szukajcie wokalisty, ja już więcej nie zagram.
- Rozmawiałeś o tym z Paulą?
- Nie. Ona by mi nie pozwoliła.
- Co bym ci nie pozwoliła? - Weszła moja bogini.
- Chez odchodzi z zespołu. - Zabiję Mika. Spojrzałem na nią, a ona była zszokowana.
- Robisz to przeze mnie? - Zapytała z bólem w oczach.
- Nie. Robię to dla siebie.
- Nie zrobiłbyś czegoś takiego, z własnej zachcianki. Wiem, ile dla ciebie znaczy muzyka i zespół. Robisz to ze względu na mnie. Nie wymagam od ciebie takiego czegoś, owszem mógłbyś więcej bywać w domu, ale ja rozumiem twoją pracę i ją popieram. Nie oszukujmy się, Mike nie zaśpiewa twojej partii. Zmiana wokalisty jest równoznaczne z końcem Linków. Pamiętasz o swoich wielkich planach? Nagrać kolejne płyty i zdobyć więcej fanów? Pamiętasz jak mówiłeś, że potrzebujesz kobiety, która cię zrozumie i będzie wspierać? Ja cię zaakceptowałam jako gwiazdę, podstosowałam się do ciebie, a ty teraz mówisz, że odchodzisz z zespołu? Co się stało z tym facetem, dla którego zespół był sprawą priorytetową?
- Kiedy to mówiłem, nie myślałem, że stworzę rodzinę. Dla mnie rodziną byli Linkini, a teraz pojawiłaś się ty i dzieci. Nie chcę was zaniedbywać.
- Nie zaniedbujesz nas, zrobisz to ze swoimi przyjaciółmi. Oni na ciebie liczą. Od zawsze są z tobą i nie pozwalają upaść, a ty się tak odwdzięczasz? Chester, którego pokochałam miał dwie pasje i nigdy z nich nie rezygnował, a teraz się poddajesz? Zawsze powtarzam, że nie chcę stawać na drodze między tobą, a przyjaciółmi - jednak to zrobiłam. - Patrzyła na mnie tym swoim smutnym wzrokiem. Wiedziałem, że tak to odbierze.
- Paula, to nie tak. Chciałem, abyś nie czuła, że zajmujesz w moim życiu drugie miejsce.  Wcześniej muzyka była na pierwszym miejscu, a teraz jesteś ty. Wiesz, że w tym zawodzie nie ma takiego czegoś jak urlop. Ciągle coś się dzieje i nie jestem w stanie spędzać z wami tyle czasu, ile bym chciał. Kiedy odejdę, będziemy mięli dla siebie więcej czasu.
- Co mi po tobie w domu, kiedy będziesz chodził przybity i ciągle nieobecny? To raczej w niczym mi nie pomoże, a jedynie sprawi, że i ja będę się dołować. Teraz znasz moje zdanie i zrobisz z tym co będziesz chciał. Tylko nie wystarczy wyjaśnić tego Mikowi, ale i reszcie. - Odwróciła się i weszła do pomieszczenia. Oparłem się o barierkę i załamałem. Miała rację - nie chciałem odchodzić z zespołu dla siebie, tylko dla niej. Każdy celebryta dałby wszystko, aby jego druga połówka akceptowała jego pracę, a ja to niszczę. Jestem skończonym idiotą.
- Mike, co ja mam zrobić?
- Odpocząć i zastanowić się nad decyzją. Jeśli postanowisz odejść, zrobisz to ja nie mogę cię trzymać na siłę. Chłopaki może to zrozumieją, a jeśli nie to masz przejebane. Jednak powinieneś być dumny z Pauli, że rozumie cię i wspiera. Anna robi mi wyrzuty, że za dużo czasu spędzam w studio, a Paula to zaakceptowała i odwodzi cię od głupiej decyzji. Masz szczęście, że ją spotkałeś na tym pamiętnym koncercie, że za każdym razem ci wybacza oraz wie, co dla ciebie jest dobre. Ona jest skarbem, którego nie możesz zaniedbać. Jeśli ją zgubisz, ktoś inny się nią zaopiekuje i nie będzie patrzył, czy jest z dziećmi, czy sama. Ona się dostosowuje do innych, bo chce dawać innym szczęście, a ty to niszczysz i jej na to nie pozwalasz.
- Ona zasługuje na więcej, niż mogę jej dać. Wiesz, nigdy nie kłóciliśmy się przez nią, tylko ja prowokowałem wszystkie zgrzyty. Ona zrobiła dla mnie bardzo dużo, a ja znów spieprzyłem. Nie wiem jak ja jej wynagrodzę wszystkie krzywdy.
- A może zamiast się zastanawiać nad wynagrodzeniem, nie będziesz sprawiał jej przykrości? To byłaby najrozważniejsza decyzja. - Wszedł do środka, a ja dalej patrzyłem w przestrzeń.
Cholera, jestem strasznym dupkiem. Paula naprawia, a ja psuję. Ten związek nie będzie miał sensu za jakiś czas, a przecież dzięki niemu jeszcze się nie zatraciłem. Zakochałem się w niej od razu, aby dotrzeć do jej serca, poświęciłem miesiąc. Kiedy mnie pokochała, ja ją okłamałem i dowiedziała się prawdy w dosyć kieski sposób, jednak mi wybaczyła. Przyjechałem z trasy i powiedziałem jej, że będę miał dziecko - ona spokojnie to przyjęła i wspierała mnie w trudnych okresach. Zatraciłem się z Samanthą - wybaczyła mi kolejny raz. Nie wiem ile jeszcze będzie w stanie znieść upokorzeń z mojej strony. Dla mnie poświęciła życie nastolatki i stanęła na wysokości zadania. Dla mnie zrezygnowała z chodzenia do szkoły i spotkań z przyjaciółmi, bo zaczęła opiekować się Jackiem. Dla nas zrezygnowała z pracy, aby móc całymi dniami być w domu z moim synem, zajmować się całym domem i mieć jeszcze czas zadzwonić do mnie i zapytać jak mi mija dzień w pracy. Pokazała mi, że zawsze i wszędzie mogę na nią liczyć. Nigdy mi niczego nie zabraniała, tylko dochodziliśmy do kompromisów. Kocham tę dziewczynę i nigdy już nie pozwolę, aby przeze mnie płakała, albo była smutna.
Poczułem czyjąś obecność obok mnie. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem ją z naszym synem. Była smutna.
- Paula, nie smuć się, proszę. Nie lubię kiedy to robisz, a w szczególności jeśli wiem, że to z mojego powodu. - Zwróciła na mnie swoje oczy.
- Chester, wkładam całe swoje serce i duszę w to, abyśmy mogli stworzyć rodzinę. Robię co w mojej mocy, abyśmy doszli do porozumienia, a ty nie czuł się ograniczany. Przyznaję, ostatnio nawaliłam. Zaniedbałam swoje zdrowie i zmusiłam cię do siedzenia w domu. Dlatego chcę cię przeprosić. Jeśli przez to, chcesz odejść z zespołu, to ja sobie tego nie wybaczę. Obiecuję, że wezmę się za siebie i z dnia na dzień, będzie coraz lepiej. Jednak proszę, abyś został w zespole. On zajmuje połowę twojego serca, muzyka płynie w twoich żyłach. Nie ograniczaj się przy mnie.
Wypowiedziała te słowa z wielkim przekonaniem.
- Postanowiłem odejść, bo was zaniedbuję, ale ty uświadomiłaś mi, że bez zespołu nie będę sobą. Chciałbym wynagrodzić ci wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłem, ale nie wiem jak. Wszystko co robię sprawia, że znów się smucisz, albo płaczesz po nocach. Podczas ostatniego tygodnia, wylałaś bardzo dużo łez. Za każdym razem, kiedy to widziałem, pękało mi serce. Nadal to robi, kiedy jesteś smutna i się nie uśmiechasz.
- Nie staraj się nam nic wynagrodzić, bo nie masz czego. Jedynym sposobem jest to, abyś był szczęśliwy, a wtedy i ja taka będę. - Spontanicznie mnie przytuliła. Czułem się w jej ramionach tak samo, jak czuje się dziecko w ramionach matki. Czułem miłość oraz bezpieczeństwo. Poczułem jak coś ciągnie mnie za spodnie. Spojrzałem w dół i zobaczyłem Jacka z wyciągniętymi rączkami. Podniosłem go do góry i przytuliłem tak samo jak Paulę.
- Jesteście mi najdroższymi osobami jakie mam. - Szepnąłem do nich. Za niedługo nasza rodzina się powiększy, a wtedy będę jeszcze bardziej szczęśliwy.
- Kocham cię, Chez. - Powiedziała moja narzeczona i pocałowała mnie.
- Też cię kocham skarbie. - Uśmiechnął się do niej.
- Mama, tata kocham. - Usłyszeliśmy głos Jacka, który jeszcze mocniej wtulił się w moją szyję, a później przytulił Paulę.
- Też cię kochamy, synku. Teraz chodźcie do środa, bo zmarzniecie. - Odwróciliśmy się w stronę wejścia do domu Mika, a tam zobaczyliśmy wszystkich Linków z ich partnerkami. Dziewczyny były wtulone w swoich facetów i błyszczały im oczy. Czyżby długo nam się przyglądali. Paula się speszyła, jak ona nie lubi być w centrum uwagi.
- Widzisz Joe, to jest perfekcyjna dziewczyna. Wybaczy wszystko i nie pokazuje urazy. - Mówił Brad. - Takiej właśnie poszukaj dziewczyny.
- Brad, to jedyny egzemplarz na świecie. Ciężko znaleźć taką drugą. - Nagle zrobił minę, jakby na coś genialnego wpadł. Kiedy spojrzał na Paulę, od razu się domyśliłem o co chodzi.
- Nawet o tym nie myśl. Paula jej moją przyszłą żoną. Znajdź sobie inną.
- I już po marzeniach. - Wszyscy się zaśmialiśmy na jego słowa, a później udaliśmy się do środka.
Reszta spotkania minęła bardzo miło. Omówiliśmy sprawy świąt. Postanowiliśmy, że spędzimy je u nas w domu, z czego Paula się bardzo ucieszyła. Znów będzie stała pół dnia przed garami i zrobi masę jedzenia. Dziewczyny zadeklarowały pomoc, a ona postawiła na swoim. Wszyscy rozeszliśmy się do domu wieczorem.
Chciałem odciążyć Paulę, więc to ja zająłem się kąpaniem naszego synka, czytaniem mu bajki na dobranoc i samym usypianiem. Muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało. Dawno nie czytałem jakichkolwiek bajek.
Po półgodzinnym czytaniu, zszedłem na dół do mojej kobiety. Hmm... Moja kobieta - bardzo ładnie to brzmi.
Ona chodziła z wielkim notesem i długopisem, zapisując coś zawzięcie. Była już przebrana w dresy i nawet seksownie w nich wyglądała. Oparłem się o framugę i przyglądałem się jej poczynaniom.
-  Cholera, gdzie ja to położyłam. Dałabym sobie rękę uciąć, że ostatnio kupiłam te zioła. - Zrobiła kolejną rundkę po szafkach i nie znajdując tego, czego potrzebowała - zapisała coś w notatniku.
- Chezzy nie będzie zadowolony tymi zakupami. Miały być krótkie, a ja już mam osiemdziesiąt pozycji i nadal nie mam wszystkiego. - Dopisała coś jeszcze. Następnie weszła na krzesło i wyjęła jakieś książki i zeszyty.
- No gdzie ten przepis. Mam. - Przeczytała i znów coś zanotowała. - Menu, tradycja czy nowoczesność? Święta, tradycja rodzinna. - Zapisała znów coś na kartce i zaczęła szukać jakiś przepisów. Była taką małą osóbką, a robiła tak dużo.
- A to będzie niespodzianką. Mam nadzieję, że mi wyjdzie. - Zanotowała coś i przykleiła na lodówce. Nadal nie brała sobie pod uwagę tego, że ją obserwuje. Coś musiało ją bardzo wciągnąć, skoro tego nie wyłapała.
Cichutko do niej podszedłem i objąłem w tali, a ona podskoczyła. Oddychała bardzo ciężko, aż się wystraszyłem, że coś jej się stało.
- Nigdy więcej mnie nie strasz, nijno. - Uśmiechnęła się. Spojrzałem jej przez ramię i zobaczyłem cztery listy zakupów.
- Po co ci cztery listy zakupów?
- Podział na działy spożywcze, aby było łatwiej. Będziesz musiał załatwić dużą, prawdziwą choinkę. Co roku taka jest u mnie w domu.
- Kiedy masz zamiar ją ubrać?
- Dwudziestego czwartego, tak jak to robiłam w Anglii. Ty zajmiesz się lampkami oraz ozdabianiem mieszkania na zewnątrz.
- Mam ubrać dach i tym podobne?
- Tak. W moim domu święta zawsze są według tradycji. Mimo, że w Ameryce ubieranie choinek zaczyna się po Święcie Dziękczynienia, ale ja przywykłam do tradycji europejskich. Dlatego te święta będą połączeniem waszych i naszych tradycji. Potrawy amerykańskie, a przygotowania europejskie, co ty na to?
- Może być fajnie. Ostatnie święta spędziliśmy osobno, a te będą nasze.
- Dobrze, że ci się to podoba. W drogerii kupimy dużą, bombkę, którą pomaluje Mike i podpisze imieniem naszego syna. Będzie to dla nas pamiątka na całe wieki.
- Każde nasze dziecko będzie miało taką bombkę?
- Tak. To jest pamiątka, która zostaje już na zawsze.
- Tradycjonalistka z ciebie.
- Owszem. Jednak my musimy stworzyć swoje własne tradycje.
- Już je stworzyłaś. To będą dla mnie pierwsze takie święta. Mam nadzieję, że każde będą takie, albo i jeszcze lepsze. - Uśmiechnęła się i pocałowała mnie bardzo długo i namiętnie. Podniosłem ją na blat szafki, a później było jeszcze bardziej namiętnie. Ona rozpala mnie samym spojrzeniem, a kiedy dołączy to tego dotyk, to jestem już napalony. Ja na nią również mocno działam. Widzę jej podniecenie i to pożądanie.
- Chez, nie wiem jak to robisz, ale tak bardzo mnie nakręcasz.
- Tak samo jak ty. - Znów zatraciliśmy się w pocałunkach i na takich ekscesach minęła nam cała noc.




____________
Hej wszystkim,
Rozdział dziewiętnasty już się pojawił. Cóż, taki świąteczny rozdział. Pisząc ten fragment, przypomniałam sobie moje ostatnie święta, które były na prawdę udane. 
Cholera, spieprzyłam tylko z ubieraniem tej choinki, ale co to za święta, gdzie choinka jest ubrana prawie miesiąc wcześniej. W każdym razie Amerykanie dosyć specyficznie podchodzą do rodzinnych i świątecznych uroczystości (przynajmniej tak wspominała Pani Ciemności).

I na zakończenie, NEWS z ostatniej chwili!
Wróciłam moja poprzedniczka! Dzisiaj zapukałam do moich drzwi. Aż się jej wystraszyłam... Kiedyś była nadpobudliwa, a teraz to oaza spokoju. Nic ją nie rusza. Co oni mi z nią zrobili - zgłoszę skargę na ten kurort. Energiczna dziewucha, której wszędzie pełno i mega gadatliwa, potrafi siedzieć w jednej pozycji i tępo patrzeć w ścianę. Chociaż co do jednego się nie zmieniła, nadal mnie rozumie i potrafi doskonale doradzać w trudnych sytuacjach, chociaż sama w swoim życiu się pogubiła. 
Rozmawiałyśmy o tym opowiadaniu. Chciałam, żeby razem ze mną dodawała posty lecz ona powiedziała, że jeszcze nie jest na to gotowa. Nie naciskałam, bo sama nie lubię gdy ktoś to robi. Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzało, kiedy to nadal ja będę się udzielała.

A teraz już na prawdę na koniec, chcę powiedzieć, że teraz pisze coś całkiem innego, ale nie pozwoliła mi zajrzeć do notatek. "Dowiesz się wszystkiego, w swoim czasie. To jest bardzo osobiste i jeszcze nie napisane należycie" - dokładnie tak ujęła swoją twórczość. 

Pozdrawiam, życzę weny i miłego wieczoru,
Lilith.

środa, 18 czerwca 2014

Rozdział XVIII

Rozdział jest dedykowany dla: Shinodowa oraz VampireSoul. Przepraszam, że Chester w moim opowiadaniu był chwilowo "zły", mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Chociaż, muszę powiedzieć, że w dalszej części On może jeszcze namieszać, za co mnie chyba nie zlinczujecie. Jednak więcej rozdziałów będzie szczęśliwych:D.

Wszystkich przepraszam, że ten rozdział jest bardzo krótki, ale nie mam ostatnio zbyt dużo czasu. Przygotowuję w tym tygodniu do wyjazdu:)
Jednak się nie martwcie, szybciej napiszę kolejny i kolejny. Powinnam go dodać może już jutro wieczorem, albo w piątek z samego rana.
________

Rozdział XVIII

Wyszliśmy już z Jackiem ze szpitala. Chez postanowił opiekować się nami dwadzieścia cztery na siedem. Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, bo znów zaniedba pracę. On jednak uważa, że tak będzie najlepiej, a ja nie chcę znów się kłócić. Od momentu, kiedy dowiedziałam się o zdradzie, nie umiem mu zaufać tak, jak wcześniej.W sercu nadal noszę urazę o to, co zrobił, ale nie okazuję tego w świetle dziennym. Ja śpię osobno, on osobno. Nie ma zbliżeń, nawet pocałunków. Nie wyobrażam sobie, że robił to z inną. Teraz siedzę sobie na kanapie, a Chester zajmuje się naszym synem. Znów wracają negatywne myśli i wątpliwości. Nie chcę już nigdy cierpieć, a przecież ciągle to robię. Może powinnam wyjechać na jakiś czas. Mam mieszkanie w Vancouver i mogłabym w nim zamieszkać, ale nie chcę. Mogę wyprowadzić się do mamy, jednak ona mieszka z Chrisem i nie chcę im zwalać się na głowę. Jednak te cztery ściany mnie przytłaczają i nie umiem się z nich wyrwać. Nie mam siły, aby wyjść na zewnątrz i pójść gdzieś, tak jak za dawnych czasów. Każdy krok, jest dla mnie wysiłkiem, a ja nie mogę się przemęczać. Zniszczyłam się, ale spróbuję naprawić swój organizm. Ta, naprawić - łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. 
Łzy napłynęły mi do oczu, musiałam szybko mrugać, aby ich nie uronić, ale i tak to zrobiłam. Znów płaczę, a przecież nie powinnam. 
Z góry zszedł Chester, cholera, ale on ma wyczucie. Szybko je starłam i spojrzałam na okno. Ostatnio ciągle w nie patrzę i ronię łzy. 
- Paula, co być chciała zjeść na kolację? - Podszedł i uklęknął obok mnie. Wspominałam, że Chazzy zaczął dobrze gotować? Nie? To oświadczam, że gotuje pierwszorzędnie. 
- Na nic nie mam ochoty. - Odpowiedziałam nie patrząc na niego. Każda nasza rozmowa wygląda tak samo. Albo ja, albo on zawsze odwraca wzrok. Ja nie mogę spojrzeć w jego oczy, aby nie wybuchnąć płaczem i złością, która gdzieś tam się we mnie kumuluje, a on, bo nadal czuje się winny. Może tak jest lepiej, ale ja już nie daję rady. Tak bardzo chcę tego dawnego Chestera i chcę być tą dawną sobą, nawet okłamywaną, ale bez tej wiedzy, że pieprzył z inną. 
- Kochanie, musisz coś zjeść. Zawsze mówisz, że nie chce ci się jeść. - Powiedział ze smutkiem. Widzę, że się stara. Moje serce zaczyna pękać. Ciężko jest żyć z kimś, kogo się kocha, a on cię okłamywał i zdradzał. Dlaczego to właśnie ja mam zawsze pod górkę? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. 
- Przepraszam, ale naprawdę nie jestem głodna. Zjem coś później. - Odważyłam się spojrzeć w jego brązowe oczy, które straciły swój dawny blask. Nie błyszczały milionami światełek, które zawsze widziałam, kiedy na mnie patrzył. Ranię go. Nie mogę tego dalej robić. Nie możemy się męczyć oboje.
- Dobrze. Co chcesz teraz porabiać? - Odparł zrezygnowany. Nigdy nie odpuszczał tak łatwo. Zawsze musiałam przedstawiać masę argumentów, które były nie do zbicie. A teraz? Teraz nie powiedziałam nic. 
- Chcę z tobą posiedzieć na tej kanapie, wtulona w ciebie. - Szepnęłam do niego cichutko. Wiedziałam, że dobrze zrobiłam mówiąc to jedno zdanie. Jego oczy rozbłysły. Czyli czekał na mój najmniejszy znak, gest, aby być pewien, że mu wybaczyłam już na dobre. Wybaczyłam, ale nigdy nie zapomnę. Takich rzeczy się nie zapomina. Nigdy się nie zapomina. To staje się takim piętnem na związku, zmazą, której się nie da pozbyć.
- Podoba mi się ten pomysł. - Usiadł obok mnie, a ja się w niego wtuliłam. 
- Kocham cię, nigdy o tym nie zapomnij. - Zapewniłam, ale czy to było powiedziane prosto z mojego serca? Nie jestem tego pewna. Może potrzebuję więcej czasu, aby nasz związek wrócił do dawnego stanu. Może to tylko kwestia czasu. A jeśli nie? Nie chcę o tym myśleć. 
- Nigdy w to nie wątpiłem i nie zwątpię. Kocham cię i już zawsze będę kochał. 
- Przepraszam za swoje zachowanie. Nie chcę cię ranić i obiecuję, że poprawię się.
- Należało mi się. Nie da się wynagrodzić tego, co ci zrobiłem. - Spojrzałam w jego oczy i widziałam ten ból. Nie było tam żadnego blasku, takiego jak kiedyś. 
Dotknęłam jego policzka i delikatnie pogładziłam, a później złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. Brakowało mi tego. Chciałam więcej i więcej. Taki celibat męczył nas oboje. Znalazłam się na jego kolanach i dalej całowałam. Powoli rozpięłam jego koszulę, której szybko się pozbyłam. On też nie był bierny, bo zdjął moją koszulkę. 
- Kochanie, przejdźmy do sypialni, będzie nam wygodniej. - Szepnęłam do jego ucha, a on mnie podniósł i zaniósł do naszej sypialni. Zostałam położona delikatnie na łóżku. Chez pieścił moje ciało pocałunkami, a później... dopowiedzcie sobie sami.

Pozdrawiam, 
Lilith.

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział XVII

Hej kochani,
Uprzedzam, że rozdział jest pisany na szybko i w dodatku w czasie przerw na "kawę i ciastko".
Jaki zrobiłam dziś przypał. Ostatnio jestem zapracowana i w sumie nawet nie miałam czasu spojrzeć na kalendarz. Otwieram laptop, a tam powiadomienie, które kiedyś sobie ustawiłam.
Pani Ciemności ma urodziny! Cholera, nie ma to jak zapomnieć o urodzinach przyjaciółki... 
W ogóle dziś mamy naszą szóstą rocznicę przyjaźni. Jestem wyrodną przyjaciółką...

Już koniec narzekań. Zapraszam na rozdział:)
Pozdrawiam, Lilith


Rozdział XVII
Chez wyszedł się spotkać z Mikiem, a ja zostałam z Jackiem. Cholera, on coraz częściej wychodzi na spotkania, ale nie chcę robić mu wyrzutów. Chcę, aby było spokojnie. Chociaż, wolałabym by spędzał czas ze mną i Jackiem, a nie po za domem. Nie mogę mu jednak zabronić spotkań z kumplami. Zaczynam się denerwować, a przecież nie mam czym, prawda? Boże, nie wiem co zrobiłam źle. Ostatnio mam coraz więcej wątpliwości, że Chez na prawdę chce być ze mną. Jestem tylko gówniarą, która dopiero skończyła liceum i dostała się na studia. Nie chcę aby mnie ranił, jednak nie potrafię zaprzeczyć i się postawić. On daje mi wszystko czego pragnę, a jednak brakuje mi go przy moim boku. 
Dzwonek do drzwi, wyrwał mnie z rozmyśleń. 
- Już, otwieram. - Podeszłam do drzwi, a tam zobaczyłam uśmiechniętego Mika.
- Jest Chez? 
- Powiedział, że idziecie gdzieś razem na męski wieczór. Wyszedł do ciebie jakieś dwie godziny temu. 
- Do mnie? Chciałem go właśnie wyrwać z domu, bo ostatnio trzymasz go na kluczu.
- To wy go tak trzymacie. W domu bywa jak w hotelu. Może wejdziesz?
- Nie, będę leciał. Do zobaczenia. - Pożegnaliśmy się i wyszedł. 
Okłamuje mnie. Powinnam z nim skończyć.  Weszłam do salonu i usiadłam na kanapie. 
Może poszedł po resztę chłopaków?
Cholera, okłamuje się sama. Przecież Mike nie wiedział, że go nie ma w domu. 
Usłyszałam płacz dziecka, więc szybko do niego pobiegłam. Jack, nie wyglądał dobrze. Stał się blady, a jego usta posiniały.
- Kochanie, co ci jest? - Wzięłam go na ręce i przytuliłam do swojej piersi. Nie wiedziałam co się z nim dzieje, dlatego zadzwoniłam po pogotowie. Łzy ciekły mi strumieniami po policzkach. 
- Kochanie, zaraz przyjedzie lekarz i cię zbada. Kotku, wytrzymaj jeszcze trochę. - Tuliłam go i uspakajałam, aby nie płakał. Jednak nie chciałam pozwolić, aby zasnął. Rozległ się dzwonek do drzwi. 
- Na górze! - Krzyknęłam i usłyszałam tupot stóp. Do pokoju weszli sanitariusze. Lekarze przejęli ode mnie chłopca i zaczęli go badać.
- Musimy zabrać go do szpitala, proszę jechać z nami. - Wynieśli go, a ja w biegu złapałam portfel i komórkę. Muszę zadzwonić do Cheza, ale teraz nie mam do tego głowy.
Wsiedliśmy do karetki i ruszyliśmy do szpitala.
- Co mu jest?
- Drobna niewydolność płuc. - Powiedział lekarz. - Nic mu nie będzie, proszę nam zaufać.
- Jak do tego doszło? Przecież urodził się zdrowy, a w domu ciągle go pilnuję. 
- Dziecko mogło się zachłysnąć powietrzem, albo to jego wada wrodzona. Jest pani bardzo młoda i może odziedziczył to po pani, albo po pani mężu.
- To nie jest mój biologiczny syn, a mój narzeczony jest zdrowy.
- Po biologicznej matce?
- Nie wiem, Kate nie żyje. - Znów zaczęłam płakać. Zatrzymaliśmy się i ruszyliśmy biegiem do szpitala. Nie pozwolili mi wejść do sali. Trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer Cheza, ale on nie odbierał. Spróbowałam jeszcze raz i kolejny - znów rozczarowanie. 
Boże, gdzie on jest? 
Z sali wyszedł lekarz.
- Stan pani syna jest stabilny, potrzebujemy tylko jego dokumentów, czy ma je pani przy sobie?
- Nie. Zaraz je dostarczę. 
- Chłopiec zostanie na obserwacji na dzień, może dwa. 
- Rozumiem, czy mogę go teraz zobaczyć? 
- Tak, proszę wejść. - Biegiem wpadłam do sali, a tam on leżał w łóżeczku, podpięty do jakiejś aparatury.
- Jack, jak się czujesz słonko? - Usiadłam na krześle i dotknęłam jego rączki. - Zostanę tu z tobą, ale najpierw muszę przywieźć twoje dokumenty. Z domu wezmę ci Tediego, aby czuwał przy tobie. - Ucałowałam go w czółko i wyszłam. Chłopiec zasnął. 
Szybko udałam się do wyjścia i zamówiłam taryfę. Piętnaście minut później byłam już w domu. Zapłaciłam za usługę, a później poszłam spakować Jacka. Wzięłam kilka jego ubranek, pieluszki oraz ulubione zabawki. Wzięłam również dokumenty, które miałam dostarczyć. Na sam koniec napisałam kartkę dla Cheza;
Chez, 
Jestem z Jackiem w szpitalu. Wiedział byś wcześniej, gdybyś odebrał telefon. Jak byś chciał przyjechać, to jesteśmy w tym samym szpitalu, w którym urodził się Jack. 
Kocham, Paula.

Kartkę położyłam na stole, a później wsiadłam w swój samochód i z piskiem opon udałam się do mojego syna. Byłam zmęczona tym wszystkim. Teraz wiem co to znaczy - życie mi się pieprzy. Właśnie tego doświadczyłam. Chez mnie zdradza oraz okłamuje, a mój syn leży teraz w szpitalu. Mam dosyć, a nie mogę się poddać, muszę walczyć dla swojego syna. 
Było już około północy, a ja siedziałam z Jackiem w sali szpitalnej. Lekarz pozwolili mi zostać z nim na całą noc. Zalewałam się łzami, kiedy pomyślałam sobie, że on mógłby nie przeżyć. Ja skończyłabym ze sobą i nie obchodziłby mnie nikt. Jestem tak bardzo związana z tym szkrabem. Nawet z własną rodzicielką nie jestem tak złączona jak z nim. 
Później chyba zasnęłam. 

Oczami Chestera;
Wszedłem do domu. Znów spotkałem się z Sam i znów się z nią przespałem, a przecież nic do niej nie czuję. W domu było tak cicho, tak pusto jak kiedyś, kiedy nikt tu nie mieszkał. Teraz w tym domu były osoby, które kocham. Kocham ją, a mimo wszystko znalazłem się w ramionach innej. Muszę to skończyć, bo nie wyobrażam sobie, aby Paula się o tym dowiedziała. Zegarek w kuchni wskazywał godzinę drugą dwadzieścia. Zaświeciłem światło, a w oczy rzuciła mi się kartka na blacie wyspy. Podszedłem szybko do niej i to co tam zobaczyłem, wstrząsnęło mną. Ja się zabawiam, a ona jest z Jackiem w szpitalu. Nie zważając na nic wybiegłem z domu i skierowałem się do szpitala. Kiedy wpadłem do recepcji, byłem tak nabuzowany, że nie dawałem sobie rady z emocjami.
- Dobry wieczór, gdzie leży Jack Bennington? 
- Godziny odwiedzin się już skończyły, proszę pana. Proszę wrócić rano.
- Kobieto, to mój syn. Gdzie on leży? 
- Sala sto osiemnaście. Proszę zachowywać się cicho.
- Dziękuje. - Udałem się pod wskazaną salę. Zobaczyłem Jacka w łóżeczku, a na łóżku obok Paulę, która również była przypięta do aparatury. 
- Co się stało, że leżą obydwoje? - Pytałem sam siebie. Usiadłem na krześle przy łóżeczku Jacka, a jednocześnie obok łóżka Pauli. Jej oddech był miarowy, a mimo wszystko aparatura pykała niespokojnie. Jej serce biło w nienaturalnym rytmie. 
- Kochanie, przepraszam, że nie było mnie kiedy mnie potrzebowałaś. Jestem skończonym idiotą, ale miałem chwile zapomnienia. Zdradziłem cię. Paula, nie wiem jak mogłem to zrobić, a teraz jest już za późno by cofnąć czas. Jednak daj mi jeszcze jedną szansę. - Mówiłem do niej, a z jej oczu popłynęły łzy. Aparatura zaczęła intensywnej pykać. Ona mnie słyszała. Mogłem nic nie mówić, a teraz jest jeszcze gorzej.

Moimi oczami;
Chciałam się obudzić, ale wtedy on zaczął swój monolog. 
- Kochanie, przepraszam, że nie było mnie kiedy mnie potrzebowałaś. Jestem skończonym idiotą, ale miałem chwile zapomnienia. Zdradziłem cię. Paula, nie wiem jak mogłem to zrobić, a teraz jest już za późno by cofnąć czas. Jednak daj mi jeszcze jedną szansę. - Nie wytrzymałam i z moich oczu popłynęły łzy. Wiedziałam, że mnie okłamuje, ale dalej się łudziłam, że to tylko moje wyobrażenia. Zdradzał mnie za każdym razem, kiedy mówił, że idzie z chłopakami zaszaleć. Jestem skończoną idiotką, że zawsze mu wierzyłam, przecież okłamywał mnie od samego początku. 
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Nie chciałam go widzieć. Chciałam wstać, ale jakieś rurki mi to uniemożliwiły. 
- Chez, proszę wyjdź. 
- Przepraszam.
- Wyjdź, proszę wyjdź. - Łzy ciekły coraz bardziej, a serce pękało na drobne kawałeczki.
- Co się stało, że leżycie tu oboje?
- Jack ma niewydolność płuc. Teraz wyjdź. - Nie ruszył się z miejsca, dlatego to ja postanowiłam zareagować. Wyciągnęłam igły z swojego ciała, a później ostrożnie wstałam. Miałam bardzo słabe czucie, jednak nie pozwoliłam sobie upaść.
- Co ty robisz? Wracaj na łóżko! 
- Śmiesz mi rozkazywać? Wybacz, nie masz takiego prawa. - Zdjęłam pierścionek i rzuciłam w niego, a później ostrożnie skierowałam się do wyjścia. Nie patrzyłam na Jacka, ani na Cheza. Nienawidziłam tego drugiego. Zniszczył mi życie. Chciałam wyjść na korytarz, ale w drzwiach pojawił się lekarz.
- Co pani robi? Jest pani za słaba, aby sobie wędrować. 
- Muszę stąd wyjść. Nie mogę tu dłużej zostać.
- Chce pani zaszkodzić sobie i ...
- Nic nie mów. 
- To proszę się położyć. - Siłą zaprowadził mnie do łóżka, a po chwili pielęgniarka mnie przypięła do aparatury. 
- A więc jak się pani czuje?
-  Dobrze, dlaczego jestem podpięta do tych rurek?
- Wpadła pani w anemię. Nie zauważyła pani, że straciła na masie?
- Coś tam zauważyłam. Co z Jackiem?
- Pani syn jest w dobrej formie, o wiele lepszej niż pani. Zostanie jeszcze na obserwacjach, ale jesteśmy dobrej myśli. Niestety pani poleży dłużej. 
- Nie mogę tu zostać. W dzień wypisu Jacka, wychodzę i ja. 
- Wychodzi pani na własne żądanie. Jest pani za słaba, a powinna się pani oszczędzać zwłaszcza w tym stanie. Proszę spróbować zasnąć, a pana poproszę o opuszczenie sali.
- To są jedyne osoby, na których mi zależy. Zostaję z nimi. - Oznajmił hardo, a ja tak cholernie chciałam, aby wyszedł.
- Przyjdzie pan później, teraz pacjentka będzie miała badania. Proszę zaczekać na korytarzu.
Wyszedł, a ja odetchnęłam z ulgą. 
- Proszę mi powiedzieć co mi dolega, tylko bez owijania w bawełnę. - Zażądałam.
- Popadła pani w anemię oraz jest pani w ciąży, dlatego zalecane jest, aby pani została w szpitalu na dłużej. - Te słowa zraniły mnie jeszcze bardziej. Nie mogę być matką. Nie teraz, kiedy życie mi się pieprzy.
- Proszę nikogo nie informować o moim stanie. W szczególności pana Benningtona.
- Rozumiem. Dobrej nocy. - Wyszli, a mnie chciało się krzyczeć. To dziecko nie jest niczemu winne. Nie chcę aby wychowywało się bez ojca, a jednak będzie musiało to zrobić. Ja mu nie wybaczę, ale powiem o dziecku. 
Drzwi się otworzyły i wszedł on. Nie chciałam nawet na niego patrzeć. 
- Paula powiedz, co się z tobą dzieje? - Klęknął obok mojego łóżka. Uparcie nadal na niego nie patrzyłam, tylko gapiłam się w okno.
- Nie powinno cię to interesować. Od dziś łączą nas tylko dzieci i wspomnienia. Wyprowadzę się najszybciej jak tylko będę mogła, Jacka zabieram ze sobą. - Udawanie twardej bardzo dużo mnie kosztowało. Jednak wolałam to załatwić szybko i mieć z głowy.
- Nigdzie się nie wyprowadzasz, a Jack zostaje ze mną. 
- Nie masz dla niego czasu. Nie miałeś ostatnio czasu dla mnie, dla Jacka, ani nawet dla kumpli. I nie chcę słyszeć, że to z nimi wychodziłeś, bo dziś był u mnie Mike, z którym rzekomo bawiłeś się już od dwóch godzin. 
- To prawda byłem z nią. Byłem z nią dziś i przez ostatnie wieczory.
- Dlatego to ja zajmę się dziećmi. Będziesz mógł go zabierać na weekendy i odwiedzać, kiedy tylko zechcesz, ale to ze mną zamieszka.
- Nie zostawiaj mnie. Nie zabieraj mi dzieci. Dzieci?
- Jestem w ciąży, wybacz.
- W ciąży? Jak to możliwe?
- No wiesz, kiedy chłopak i dziewczyna kochają się bez zabezpieczeń w dni płodne dziewczyny, powstaje dziecko. Myślałam, że wiesz jak one powstają.
- Kiedy?
- Myślę, że było to w weekend, kiedy moja mama wzięła Jacka do siebie.
- To było jakiś miesiąc temu.
- Tak. Teraz się tak bliżej zastanawiając, to nie dostałam ostatnio okresu, a powinnam. Przepraszam, że spierdoliłam ci życie. Nigdy nie powinniśmy być razem. 
- Żałujesz tego, że byliśmy razem?
- Nie. To był najlepszy okres czasu, jakie kiedykolwiek przeżyłam.  Żałuję tylko tego, że mnie zdradziłeś z inną. Kim ona jest?
- Samantha. 
- Życzę wam szczęścia, nie stanę wam na drodze.
- Ja jej nie kocham! Przespałem się z nią od tak po prostu. To ciebie pragnę. Proszę, nie zostawiaj mnie. 
- Znów mam ci wybaczyć, a ty znów mnie okłamiesz? 
- Nie. Nigdy tego nie zrobię.
- Ostatnio też to obiecywałeś. 
- Nie ma jakiejkolwiek nadziei?
- Nadzieja umiera ostatnia. Zawiodłeś mnie, a ja nie potrafię ci nie wybaczyć. Jednak nic nie obiecuję. 
- Wrócimy razem do domu. Odejdę z zespołu i będę czas spędzał tylko z wami. 
- Nie rezygnuj z zespołu. Zawiedziesz swoich przyjaciół oraz miliony fanów na świecie. Dla mnie jest ważne, abyś oddzielał dom od pracy. 
- Jesteś dla mnie zbyt dobra. Ja jestem takim bydlakiem, a ty dla mnie aniołem.
- Potrzebujesz dyscypliny. Ja ją miałam w domu do czternastego roku życia. Nieczuły ojciec, ciągle chce rządzić i nic mu nie pasuje. 
- Jak mam się wkupić w twoje łaski.
- Celibat, aż do odwołania. - Powiedziałam pewna siebie. Mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam wybaczając mu, ale to on będzie ojcem mego dziecka i to jego pokochało moje serca. Nie mam żadnego wyboru. Abym mogła być szczęśliwą, muszę być z nim.
- Celibat? Umiem hamować popędy.
- Właśnie to udowodniłeś. - Nie chciałam być zgryźliwa, ale nie mogłam oprzeć się pokusie by to powiedzieć. Jeśli myśli, że umie hamować popędy, ja mu to uniemożliwię. Na początek seksowna bielizna i kocie ruchy. 
- Przepraszam za to co zrobiłem. Dziękuję, że mi wybaczyłaś i pozwalasz w ogóle przebywać w swoim towarzystwie.
- To ty będziesz ojcem mojego dziecka. Chcę, aby oni mieli wspaniałą rodzinę.

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział XVI + WAŻNE INFORMACJE 4!

Witajcie kochani, 
Cóż na początek muszę coś zakomunikować. Mianowicie, wczoraj wieczorem dostałam propozycję od mojej ciotki ze Stanów, abym przyjechała do niej na wakacje. Może tydzień, dwa, albo całe wakacje, to będzie zależało tylko i wyłącznie ode mnie. Jako, że wyjazd do USA, to moje marzenie, a chcę je spełniać, więc się zgodziłam. Całe wakacje mam mieszkać w East Los Angeles! Co do bloga, to Pani Ciemności nie będzie kontynuowała tego bloga, bo jedzie tam ze mną. Myślę, że będziemy się dobrze bawiły.
Wyjeżdżamy w poniedziałek (30.06). Lot z opóźnieniami, przesiadkami i ogólnie z dojazdem do domu cioci będzie trwał około czterdziestu godzin, to rozdział powinien pojawić się może w czwartek, ewentualnie w piątek (3.07 - 4.07).
Jednak do czasu mojego wyjazdu, blog będzie bardziej aktywny. Rozdziały będą pojawiać się może trzy razy w tygodniu, albo i cztery. Chociaż, dodając tyle rozdziałów bardzo szybko dobiję do końcówki i opowiadanie się skończy na jakiś czas.
      Kolejny rozdział już dodałam, bo nauczyciele wkręcili mnie w wolontariat w niedzielę. Mam pomóc w opiece nad dzieciakami w szpitalu. W sumie lubię to zajęcie, więc nie ma dla mnie przeszkód. A w sobotę jadę na OGÓLNOPOLSKĄ NOC PROFILAKTYKI (cała sobota zajęta), najpierw na ósmą na karate, później na lekcje zumby, a po piętnastej na Noc Profilaktyki. 

Podsumowując tę gmatwaninę myśli i wiadomości:
1. do 27.06, rozdziały będą dodawane częściej (chyba, że będę cierpiała na brak weny; mam nadzieję, że mnie za to nie zlinczujecie)
2. przez wakacje, nie wiem jak będzie z nowymi rozdziałami. Chociaż Blogspot jest dostępny na całym świecie, co raczej nie utrudni mi dodawania nowych fragmentów
3. mimo, iż będę na wakacjach nie mam zamiaru Was opuszczać i obiecuję czytać każde wasze nowe notatki. Nie wiem, czy będę miała na tyle czasu, aby wszystkie skomentować, ale na pewno będę czytała
4. przepraszam, że wykręcam Wam taki numer, ale zrozumcie - takie wakacje mogą się więcej nie powtórzyć. Będąc w East LA, mam zamiar odwiedzić Miasto Aniołów, może przypadkiem uda mi się wyhaczyć jakiegoś Linkina (szczerze w to wątpię), ale nadzieję trzeba mieć do samego końca.
5. pozdrawiam wszystkich bardzo gorąco w ten jakże paskudny dzień (przynajmniej u mnie), życzę dużo weny, która zapewne się kiedyś tam przyda
6. przepraszam za rozdział, który nie jest do końca dopracowany, ale pisałam go szybko w szkole na lekcjach (zajęcia od 11 do 16:30 - są najgorszą rzeczą z możliwych); za to, że jest bardzo krótki i nic nowego nie wnosi
7. mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Nie chciałam dodawać rozdziału w poniedziałek, gdyż nie jestem pewna czy znalazłabym chociaż chwilę czasu
8. już ostatni punkt - ZAPRASZAM NA KOLEJNY ROZDZIAŁ:) 

PS. Do tego rozdział, ze swoimi genialnymi pomysłami wtrąciła się moja kumpela z ławki, Gabi. Serdecznie jest dziękuję! 
_________

Rozdział XVI
Zabawa była przednia. Wszyscy poszli spać w naszym domu, bo bałam się ich puścić. Może dziewczyny nie tak były pijane jak chłopcy, ale mimo wszystko wypiły. Towarzystwo rozeszło się około drugiej nad ranem. 
Teraz mamy coś około piątej nad ranem. Trzeba ogarnąć ogród oraz cały dół mieszkania. Na szczęście Jack śpi spokojnie w łóżeczku w salonie, więc będę miała na niego oko przy sprzątaniu. 
Nasz piękny ogród był w opłakanym stanie. Wszędzie walały się puszki oraz butelki po procentach. Narzekając na bałagan, zaczęłam go sprzątać. Jestem obrotną dziewczynką, więc nie zajęło mi dużo czasu posprzątanie po imprezie. Nie zajęło dużo czasu, tylko jakieś cztery godziny. Jednak dom był wypucowany perfekcyjnie. 
Na podjeździe usłyszałam samochód. Moja mama przyjechała po Jacka.
- Jack, dziś pobędziesz z babcią. Tylko bądź grzeczny. - Powiedziałam do chłopca, a on zaczął się uśmiechać. Spakowanego malca, odpowiednio ubrałam. Kiedy moja mama weszła do środka, wyglądała na taką szczęśliwą. 
- Co u was taka cisza?
- Linkini śpią, po wczorajszej imprezie. 
- Nie wygląda jakbyście balowali. - Rozejrzała się po pomieszczeniach.
- Jestem zaradną dziewczynką. Mamuś, odbiorę go w niedziele wieczorem. 
- Dobrze. Wpadnij na długie pogaduchy, muszę ci tyle opowiedzieć. 
- Dobrze. Napijesz się czegoś?
- Nie, ja już będę jechała do siebie. Chcę spędzić trochę czasu z wnukiem i Christopherem. Wiesz, on nie ma dzieci, ale je bardzo lubi.
- Test, czy nadaje się na ojca?
- Po moich przeżyciach, dziwisz się? - Pokręciłam głową, jeszcze chwilę pogadałyśmy, a później ona pojechała do siebie.
Cała ferajna wstanie około południa, co oznacza, że będą potrzebowali jedzenia. Wodę oraz tabletki przeciwbólowe zaniosłam im do pokoi i położyłam na stolikach. Przy okazji sprawdziłam, czy dziś będą w stanie funkcjonować. Nie było z nimi tak źle. 
W kuchni zaczęłam przygotowywać kanapki, bo jakoś nie chciało mi się za specjalnie gotować. Kiedy narobiłam całe talerze jedzenia, postanowiłam poćwiczyć karate. Założyłam swoje spodnie od kimono oraz top i wyszłam do ogrodu. Muszę poćwiczyć pokazy z Boo. Rzucając sobie komendy, wykonywałam ćwiczenia. Poczułam się wreszcie wolna i połączona z siłami natury. Sensei powinien być ze mnie dumny, bo osiągnęłam równowagę. Szkoda, że ostatnio zaniedbałam treningi w dojo, ale Jack jest dla mnie ważniejszy niż moja kariera w sztukach walki. 
- Futatabi!¹ - Znów zaczęłam pokaz. Powtarzałam sobie zasady, których muszę przestrzegać. W sumie zawsze ich przestrzegam, ale przy ich powtarzaniu, o wiele lepiej się trenuje. 
- Jinkaku kansei ni tsutomuru koto².- Mój charakter jest już doskonały.
- Makoto no michi wo mamoru koto³. - Prawda, była, jest i będzie dla mnie najważniejsza.
- Doryoku no seishin wo yashinau koto⁴. - Jestem mocna w duchu. Potrafię działać i się nigdy nie poddaję. 
- Reigi wo omonzuru koto⁵. - Zasady są najważniejsze. Przestrzeganie ich mam we krwi.
- Kekki no yū wo imashimuru koto⁶. - Moje decyzje są zawsze przemyślane. Nie postępuje pochopnie. 
Zakończyłam i coś mnie natchnęło, aby się obrócić. Zobaczyłam za sobą wszystkich Linkinów oraz ich dziewczyny, którzy siedzieli przy stole i objadali się śniadaniem. Gapili się na mnie w skupieniu, co mnie zapeszyło. Po cholerę ja sama do siebie mówiłam. Całe szczęście, że nie wszyscy zrozumieli, a ja powtarzałam tylko zasady, a nie moje przemyślenia. 
- Długo tu siedzicie? - Odezwałam się po chwili, kiedy wróciła mi zdolność mówienia.
- Yyy nie. - Spróbował mnie okłamać Joe.
- Tak. - Rzucił Dżej.
- Dokładniej?
- Kiedy zaczęłaś drugi pokaz. Pierwszego zdążyłem zobaczyć końcówkę.
- Okej. Proszę to co wiedzieliście, zostawić dla siebie. Zero komentarzy, bo nie jestem w formie i nie wyszło mi tak, jak zamierzałam.
- To było wyjście z formy? Boże, to jak ty ćwiczysz, kiedy w niej jesteś? - Zapowietrzył się Joseph. 
- Bardziej skutecznie. Jak po wczorajszym?
- Dobrze. Jakiś dobry duszek zostawił nam wodę i tabletki przy łóżkach. - Uśmiechnął się Mike. 
- Dobry duszek posprzątał i zrobił śniadanie. - Dokończył Chez. 
- Gdzie jest Jack? Byłam w jego sypialni, ale go nie zastałam. - Powiedziała Anna.
- Moja mama wzięła go na weekend.
- Dziewczyno, o której ty wstałaś? 
- Coś około piątej. Teraz mamy - spojrzałam na zegarek. - Dwunastą. Dobrze obstawiałam, że wstaniecie przed południem. - Podeszłam do nich. Z oparcia wzięłam bluzę, bo nie miałam zamiaru paradować z odkrytym brzuchem przed facetami. Szkoda tylko, że tak późno się zorientowałam w czym jestem.
- Wiesz, kiedy masz przy sobie ten kij i wiem, co z nim potrafisz robić to czuję się zagrożony. - Powiedział Joe.
- To nie kij tylko Boo, a tak po za tym, nie mam zamiaru atakować. W walce wręcz, też bym cię położyła. Wiesz osiem lat robi swoje. 
-Chez, jesteś najlepiej chronionym gwiazdorem, który jednocześnie jest w największym niebezpieczeństwie. Teraz wiem dlaczego ty tak jej słuchasz. - Powiedział bardzo mądrze Rob, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. 
- Też zacznę trenować, skoro to pomaga. - Powiedziała Susan, a on się wystraszył.
- Tej sztuki nie używa się do zastraszania. Tak jak mówi piąta zasada, trzeba umieć się hamować. Karate używa się tylko po to, aby połączyć się duchowo z naturą lub w samoobronie, ale nigdy do ataku. - Wyjaśniłam. 
- Mam taką mądrą kobietę. - Chez mnie do siebie przyciągnął i posadził na kolanach, a później pocałował. 
- Chazy, ludzie patrzą. - Odsunęłam się od niego, chociaż w rzeczywistości nie chciałam, aby przerywał. 
- Ona nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. - Dżej przypomniał sobie jakąś ciekawą anegdotkę o mnie, bo miał zamyślony wyraz twarzy.
- Opowiedz coś o niej, bo sama nie lubi tego robić.
- Chester, ona była niezłym ziółkiem. Wiecznie wpadała w tarapaty. Zawsze była ponad wszystkim i wszystkimi. Ludzie chcieli wpaść w jej względy, a ona ich olewała. Za tą dziewczynką oglądali się wszyscy, a ona i tak nie mogła znaleźć przyjaciół.
- Nie wszyscy się za mną oglądali.
- Wszyscy. Twoje brzdąkania na gitarze podziwiały tłumy, a kiedy się zorientowałaś, że zebrali się wokół ciebie to uciekałaś.
- Boże, jak ja wtedy fałszowałam! Myślę, że oni musieli być głupi, kiedy tego nie słyszeli.
- Wcale tak źle nie było. Czasem pomyliłaś jedną, czy dwie nuty.
- I o te dwie nuty za dużo.
- Daj spokój. Twoja perfekcja była strasznie frustrująca. 
- Bez przesady. 
- Pamiętasz graffiti na murze?
- Pamiętam. 
- Ile razy poprawiałaś to pieprzone oko tej dziewczyny z mangi?
- Kilka.
- Chyba kilkanaście. Mówiłem, żebyś odpuściła, ale ty nie i przez ciebie wylądowaliśmy na komendzie. 
- Trzeba było uciekać, a nie czekać na mnie. Ja bym dała radę się wywinąć.
- Zapewne, tak jak w czarnej dzielnicy. - Rzucił Joe od niechcenia.
- Na pewno nie w taki sposób, Joe. Nie w taki sposób.
- Cholera, ile rzeczy ja o tobie nie wiem, a oni wiedzą? - Oburzył się Chez. 
- Zauważ, że moja przeszłość jest zagadkowa dla wszystkich. Jason zna ją tylko z jakiś trzech lat do czasu, kiedy wyprowadziłam się z Anglii, a Joe tylko jedną przygodę, o której zapewne wam opowiedział. 
- Rzeczywiście mówił. Ta dziewczyna, co biła się z jakąś czarną o facetów i coś tam, a później olała Joego, kiedy zaproponował jej podwiezienie do domu. - Powiedział Mike.
- Okej, mówił. Jednak nadal nie wiem, co robiłaś przez resztę lat. 
- Ja też nie wiem, co robiłeś wcześniej, więc chyba jesteśmy kwita.
- Dobra, nie wnikam, na razie. Dokończymy to kiedyś. - Zakończył tę bezsensowną kłótnię.  
Dzień do pory obiadowej spędziliśmy z całą paczką, a później postanowiliśmy zaszaleć i spontanicznie pojechać do Vegas. 

¹ Zaczynamy (jpn. - wolne tłumaczenie z pomocą słownika)
² Po pierwsze rzecz w tym, aby doskonalić charakter.
³ Po pierwsze rzecz w tym, aby rozwijać siłę ducha.
⁴ Po pierwsze rzecz w tym, aby bronić prawdziwości drogi.
⁵ Po pierwsze rzecz w tym, aby szanować etykietę.
⁶ Po pierwsze rzecz w tym, aby gorącość nie przesłaniała męstwa. / Pięć zasad karate.


_______
Pozdrawiam, Lilith.