niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział III

Dzień nie widziałam się z Charlesem. Nie pisaliśmy, nie rozmawialiśmy. Może to i dobrze, bo dzięki temu skupiłam się na pisaniu i napisałam kolejną nutę, która już jest opublikowana na blogu i zarabia pieniądze. Kurczę, jednak kogoś mi brakuje. 
- Mamo! - Krzyknęłam schodząc z góry. Powiedziałam jej o akcji w klubie, a ona na to; "Trzeba było jej mocniej przyłożyć." - ona jest nieobliczalna.
- Co się stało? - Przerwała prasowanie i spojrzała na mnie ciepłym wzrokiem. 
- Nudzi mi się. Dziś masz wolne, powiedziałaś, że mogę zrobić tatuaż. Pojedziemy do salonu? - Oczy, kota ze Shreka i mam już względy mamy.
- W sumie, chcę przy tym być. Wyjedziemy za piętnaście minut. - Uśmiechnęła się promiennie. Uściskałam ją i wbiegłam na górę się przygotować. Założyłam luźną koszulką, bo wiedziałam, że może mnie później urażać w plecy. Tak, mój tatuaż będzie na plecach. Postawiłam na klucz wiolinowy. Mama też nie miała sprzeciwów, dlatego taki będę miała tatuaż. 
Wsiadłyśmy do mojego mustanga i ruszyliśmy do jednego z salonów. Wcześniej zarezerwowałam sobie miejsce, ale nie byłam na sto procent pewna, czy go dziś zrobię. 
Po uprzejmościach, wypełnieniu formularzy, przeszliśmy do tatuowania. Pierwsza godzina minęła bardzo miło, później mama dostała telefon i na chwilę wyszła, aby porozmawiać z kimś. Po jej minie wnioskowałam, że to nie jest ktoś, z kim chciałaby rozmawiać. Po piętnastu minutach wróciła z nieodgadnioną miną.
- Co się stało? 
- Dzwonił twój ojciec. Chcą nas odwiedzić. 
- Zgodziłaś się, prawda?
- Nie miej mi tego za złe. Chcę wreszcie zobaczyć Nikki. Ojciec jest tylko w pakiecie.
- Nie mam ci tego za złe. Masz prawo zobaczyć córkę.
- Dobrze, że mnie rozumiesz. Wiem jednak, że nie chcesz ich widzieć, dlatego na czas ich przyjazdu, możesz się wyprowadzić. Nie musisz nawet się z nimi witać.
- Nawet jakbyś mi nie pozwoliła się wynieść i tak bym to zrobiła. - Uścisnęłam jej dłoń, posyłając jej uśmiech. 
- Kiedy przyjeżdżają? 
- Za dwa dni. Zamieszkają u nas.
- Okej. Ja pomieszkam w hotelu. Tylko mój pokój zostaje zamknięty na cztery spusty, tak samo jak strych. Nie pozwolę im obejrzeć mojego królestwa.
- Dobrze. Nie wyprowadzę ich tam bez twojej obecności i zgody.
Siedziałyśmy tak w ciszy, aż do końca tatuowania. Zapłaciłam za usługę i pojechałyśmy do domu. Na naszym podjeździe stał jakiś samochód, którego wcześniej nie widziałam. 
Driftując zaparkowałam równolegle do krawężnika, a moja mama wybuchła szczerym śmiechem. Lubiła szaleć w samochodzie tak jak ja. Byłyśmy maniakami szybkości i popisów. 
- Udało mi się! Jest idealnie równo! - Popatrzyłam na zaparkowany wóz.
- Za bardzo nas rzuciło. Trzeba poprawić sprężyny i będzie doskonale. Żebym ja jeszcze tak umiała robić. - Rozmarzyła się mamuśka.
- Nie jesteś taka stara, nauczysz się. A później każdy parking nasz. 
- Każdy facet. Każde łóżko. Wszyscy nasi! - Krzyknęła. Z samochodu wysiadł chłopak. Na początku nie poznałam kto, bo słońce nieźle dawało po oczach. Później zobaczyłam, że to Charles. 
- Witam, panie. - Uśmiechnął się.
- Mamo, to jest Charles, ten który wziął cię za moją przyjaciółkę. Charles, to maja mama - Evelin.
- Miło mi, panią poznać. 
- Mi pana, również. - Uścisnęli sobie dłonie. 
- Miałaby pani, coś przeciwko, gdybym porwał pani córkę?
- Oczywiście, że nie. Tylko w jednym kawałku ma wrócić. - Udała surowy ton, na co się zaśmiałam. Nigdy nie umiała tego robić. - Ja i tak miałam zobaczyć się z Tiffany i popracować. Bawcie się dobrze! - Krzyknęła na odchodnym i otworzyła drzwi domu.
- Porwać mnie miałeś w sobotę. Jak się nie mylę, dziś poniedziałek.
- Stęskniłem się za tobą.
- Awww... Jak słodko. - Zaśmialiśmy się. - Myślałam, że to ja pierwsza wymięknę i zadzwonię, a tu taka niespodzianka. Gdzie mnie zabierasz?
Zapytałam wsiadając do Lexusa. Lubiłam te samochody, ale mustangi były mi bliższe. Mój pierwszy samochód to mustang, mój ojciec też miał mustanga, a później zamienił go na jakiegoś japońskiego. Nie to, że mam coś do Japonii, ale mustang był ładniejszy niż mitsubishi. 
- Chciałbym przedstawić cię moim znajomym. Nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają. 
- Nie mogłeś powiedzieć, zanim ruszyliśmy? Źle wyglądam! Daleko masz do centrum?
- Nie.
- To mnie tam zawieź. Obiecuję, piętnaście minut i możemy jechać. 
- Piętnaście minut? Nie dasz rady.
- Dam. Ile twoim zdaniem będę kupowała bluzkę i spodnie?
- Kilka godzin? - Zasugerował.
- Mylisz się. - Podjechaliśmy pod centrum. - Piętnaście minut i jestem! 
Wybiegłam, kierując się do sklepu dla metalowców. Szybko werterowałam półki. Na szczęście pracowała tam moja znajoma i razem szybko się uwinęłyśmy. Przepuściła mnie bez kolejki, pobrała należną zapłatę z karty i szybko się przebrałam. Ubrana w nowe rurki, czarną koszulkę, wysokie szpilki oraz ramoneskę, wybiegłam jak strzała. 
- Jestem! - Powiedziałam wsiadając.
- Spóźniłaś się minutę. Kupiłaś więcej niż zamierzałaś, więc wybaczam. 
- Mój nowy rekord. Jedźmy. - Powiedziałam i ruszyliśmy gdzieś. Nie powiedział, gdzie ma mnie zamiar zabrać, co mnie zirytowało, ale nie chciałam tego pokazywać. Irytować i denerwować, będę się za tydzień, gdy moja "kochana rodzinka" przyjedzie. Co ich nakłoniło do wizyty, skoro nie odzywali się od trzech lat. Wyrzuty sumienia? Oni go nie mają, więc to nie to. Zresztą, ja i tak nie chcę ich widzieć. Nie widzę w tym, żadnego problemu. Będę żyła tak, jakby ich nie było.
- Zamyśliłaś się. - Powiedział Charles.
- Przepraszam. Myślałam o przyjeździe Nikki i mojego ojca. Dziś zadzwonili, kiedy byłam z mamą w salonie tatuażu.
- Twoja mama robiła sobie tatuaż? 
- Nie. Ja go robiłam. Mniejsza z tym. Powiedzieli, że przyjadą za dwa dni. Mama się zgodziła, bo dawno nie widziała córki, a mi pozwoliła się wyprowadzić na ten czas. 
- Gdzie zamieszkasz? 
- Myślałam o naszym starym domu w Vancouver, albo w jakimś hotelu. 
- Do Vancouver jest szmat drogi, a w hotelu łóżka niewygodne. Zamieszkaj ze mną! 
- Na tyle to my się jeszcze nie znamy.
- Mam osobne pokoje, więc co ci szkodzi? 
- Nie. Nie chcę żyć na czyimś utrzymaniu. I tak chciałam odwiedzić swoje starem miasto. - Nie chciałam, aby pomyślał, że lecę tylko na jego kasę, bo to jest absurd. Mam swoją i nie potrzebuję jego. 
- Zostawisz mnie samego? 
- Jesteś dużym chłopcem, na pewno sobie poradzisz. 
- A jeśli sobie nie poradzę? Uzależniłem się od ciebie. - Zrobił bardzo smutną minę. Nie chciałam go zostawiać, ale nie chciałam też widzieć ojca. 
- Zostanę, ale i tak nie mieszkam z tobą. - Powiedziałam z satysfakcją. On tylko westchnął zrezygnowany. 
Zaparkowaliśmy pod jakimś mega, wypasionym domem. Dobra pozycja w firmie, albo bogaci rodzice. Znajdowaliśmy się w jednej z tych dzielnic, w których mieszkają sami bogacze. Nie przepaałam nigdy za takimi miejscami, dlatego w duchu dziękowałam sobie, że nie uległam i postanowiłam zamieszkać gdzieś w hotelu.
- Bardzo duży metraż, robi wrażenie. - Wysiliłam się na miły uśmiech, aby nie pokazać swoich negatywnych emocji, jakimi darze takie miejsca. 
- Jest duży, ale jak wpadną znajomi, to wydaje się tak dziwnie mały. Chłopaki już są w środku. Zapraszam. - Poprowadził mnie do werandy, a później otworzył mi drzwi. W środku słychać było śmiechy i nieudolny wokal jednego z chłopaków. 
- Jednemu z twoich znajomych szwankuje wokal, albo nie umie śpiewać. - Szepnęłam do Charlesa, na co on wybuchł śmiechem. 
- Joe się wygłupia. - Weszliśmy do salonu gdzie na kanapie siedzieli sami faceci. Wnętrze było urządzone stylowo, ale i z klasą. Było interesujące.
- Hej. - Powiedziałam widząc Jeogo. To ten sam Koreańczyk, który chciał mnie odwieźć do domu. - Joe, miło cię znów widzieć. 
- Tak. Co sama robiłaś... 
- Byłam na spacerze. - Powiedziałam, wymownie na niego patrząc. Na szczęście zrozumiał przekaz.
- Znacie się? - Zapytał Charles.
- Tak. Poznałam go w czarnej dzielnicy. - Szepnęłam. 
- Okej. Chłopaki to jest Paula. Paula to jest Rob, Brad, David, Mike i Joe, którego znasz. - Przedstawił nas sobie, wskazując na każdego z chłopaków. Dziwnie się czułam, będąc z tyloma nieznajomymi, ale jestem odważna i nie pokażę strachu.
- Miło mi, was poznać. - Usiadłam na fotelu na przeciwko nich i uśmiech sam wykwitł mi na twarzy.
- Okej. Ja rozumiem, że nie da się obok mnie przejść obojętnie, ale to trochę krępujące, że wszyscy się na mnie gapicie i zaczynają wam błyszczeć oczy. Zaczynam się stresować? 
- Sorry. Po prostu usiłuję rozgryźć co w tobie pociąga Charlesa.
Bez żadnych ceregieli odparł Mike. 
- I do czego doszedłeś? 
- Jesteś intrygująca. On potrzebuje takiej kobiety.
- Ja tu jestem! - Oburzył się Charles.
- Przepraszam. - Powiedziałam i promiennie się do niego uśmiechnęłam. Postanowiłam zacząć jakiś neutralny temat.
- Charles mówił, że interesujecie się muzyką. Na czym gracie?
- Jestem mistrzem perkusji. - Zaczął Rob. - Brad to dobry gitarzysta, Phoenix wirtuoz instrumentów szarpanych, Joe jest Dj-m, Spike jest wszechstronnie uzdolniony, ale klawisze i wokal to jego atuty. Cheza zapewne poznałaś. A ty?
- Wiesz, umiem na wszystkim zagrać. Jednak wolę gitary i miksery. Ostatnio nabyłam nową konsoletę.
- Śpiewasz? - Wtrącił się Mike, który znów mnie obserwował.
- Tak. Podobno jestem dobra. Żaden rodzaj nie stanowi dla mnie wyzwania. 
- Zanuć coś. - Nalegał Joe. 
- Jakaś propozycja? - Rob wstał i po chwili przyniósł gitarę akustyczną.
- Pokaż co potrafisz. 
- Okej. - Wzięłam instrument i po chwili usłyszeli pierwsze dźwięki. Postanowiłam zanucić ulubioną piosenkę mamy, która tak dużo zmieniła w naszym życiu. Dwie minuty później skończyłam, a im opadła szczęka.
- Dziewczyno... - Uprzedziłam wypowiedź Brada.
- Nie dokańczaj. Wiem co masz na myśli. Nie lubię być chwalona. To sprawia, że tracę wenę.
- Skąd pewność, że chciałem cię pochwalić?
- Pomyślmy. - Udałam zastanowienie. - Twoje oczy nienaturalnie się powiększyły i wyglądają jakby miały wyjść z orbit. A przed chwilką zamknąłeś usta. To, że miałam zamknięte oczy, nie znaczy, że nie czułam tego spojrzenia. 
- Przebiegła jesteś. 
- Wiem. - Zaśmialiśmy się wszyscy. 
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem głodny. Zamówmy coś. - Marudził Joe. 
- Ty tylko o jedzeniu, ale ja też zrobiłem się głodny. - David się odezwał. 
- To ja pojadę coś kupić. - Zadeklarował się Joe. - Kto co chce? 
- To co zwykle. Paula, co chcesz?
- Sałatka wegetariańska, bez pieczywa.
- Serio nie jadasz mięsa? Charles będzie miał z tobą ciężko, bo on bez niego nie funkcjonuje. - Mówił rozbawiony Koreańczyk.
- Ja nie jadam, ale nie przeszkadza mi jak ktoś je. 
- Całe szczęście. Za pół godziny będę! - Rzucił na odchodne, a po chwili usłyszeliśmy tylko trzask drzwi. 
Zaczęłam z chłopakami prowadzić luźną rozmowę, aż przerwał mój dzwonek telefonu.
- Przepraszam, to mama dzwoni. Muszę odebrać. - Odeszłam od nich i odebrałam.
- Hej, mamuś. Co się stało? 
- Twój tatuś dzwonił.
- Znów?
- Ich lot został przesunięty na wcześniejszy termin. Będą jutro. Najbliższy lot do Vancouver jest za dwa dni. Nie uda ci się wyjechać. 
- Miałam i tak zostać w Los Angeles. Załatw mi jakiś hotel. Wrócę za kilka godzin to się spakuje i wyprowadzę. 
- Skarbie tak mi przykro.
- Niepotrzebnie. Przecież nie będą mieszkali wiecznie. Jeśli jednak gdzieś na nich wpadnę, to wyjadę z tego miasta. 
- Zarezerwuje ci jakiś pokój.
- Dzięki. Nie martw się o mnie, poradzę sobie. Kocham cię. 
- Ja ciebie też, skarbie. Pa. - Rozłączyła się. Wróciłam do chłopaków. Nawet Koreańczyk już wrócił.
- Kto dzwonił? - Zapytał Charles, który popatrzył na mnie takim pełnym troski wzrokiem.
- Mama. Tata z Nikki ma przyjechać jutro.
- Nie cieszysz się? - Zapytał Mike. 
- Nie. Tata się mnie wyrzekł, a moja siostra nie chce mnie znać. Nie mam powodu do uśmiechu. 
- Przykro mi. 
- Niepotrzebnie. Zaakceptowałam to i mam ich gdzieś. Przepraszam, ale ja muszę już wracać. Miło było was poznać. 
- Odwiozę cię. - Zaproponował Charles.
- Nie, dziękuję. Chcę się przejść i pomyśleć. Dziękuję za miłe popołudnie.
Pożegnałam się z chłopakami i ruszyłam do domu. W sumie, nie chciałam iść do domu. Chciałam zrobić coś szalonego, ale pożytecznego. Coś, co nikomu nie zaszkodzi, a mi pomoże się odstresować. 
- Nie, jednak nie mam ochoty. - Powiedziałam do siebie, a później ruszyłam biegiem do domu. Włożyłam słuchawki w uszy i puściłam piosenki Nirvany. Biegłam, biegłam i trafiłam do domu.

Oczami Charlesa;
Wyszła. Była smutna. Nie znaliśmy się długo, ale wiedziałem jak bardzo nienawidzi ojca i swojej siostry. Rozumiałem, że chciała pobyć sama, że potrzebuje pomyśleć. 
- Co myślicie o nowej zabawce Cheza? - Zapytał Joe. 
- Ona nie jest kolejną zabawką. - Zaoponowałem. Boże, z kim ja się zadaje. 
- Zwij jak chcesz. Więc, co myślicie?
- Ładna. Lekko zwariowana i nieokiełznana. Myślę, że do niego pasuje. - Rzucił BBB. 
- Ja już się wypowiedziałem. - Powiedział Mike. 
- Jest okej, ale wegetarianka? Ludzie, my to nie króliki aby jeść marchewkę i sałatę. My to drapieżnicy, potrzebujemy mięsa. 
- Mr. Hanh, powiedziała ci, że nie przeszkadza jej jak ktoś je mięso, więc co ci robi za różnice, co ona jada?
- Mike, ale jak można jest te biedne roślinki? 
- Jak można jeść zwierzęta. Skończmy ten głupi temat. - Opanowany Mike, stracił cierpliwość. 
- Ma dziewczyna talent. Ciekawe, czy w łóżku też jest taka utalentowana jak muzyczne. - David. Czy on nie myśli o niczym innym, niż sex?
- Jak jesteś taki ciekawy to sprawdź. - Powiedziałem wkurzony. Miałem dosyć przebywania z tymi półgłówkami. Nawet Glue dał się wciągnąć w tę głupią dyskusję. Wyszedłem do kuchni, aby ochłonąć.
Dziewczyno, co ty ze mną zrobiłaś? - Zapytałem sam siebie. Wcześniej miałem gdzieś to, co myślą chłopaki o moich byłych, a teraz tak bardzo mnie wnerwiają. Zakochałem się w niej i to nie jest tylko zauroczenie. Cholera. 

1 komentarz:

  1. Oooooouuuuuuuu Chazy się zakochał no no no no noooo Extra rozdział Pozdrawiam i życzę dalszej weny

    OdpowiedzUsuń